Czytasz wypowiedzi znalezione dla zapytania: Stare plakaty
Temat: Szosty zmysl - bez spoilerow
| To dziwne. Z nieinternetowego, dosc pewnego zrodla jakim jest ksiazka
| Dzihad kontra McSwiat (wydana w Stanach okolo 1995) pamietam
| informacje, ze w Hollywoodzie produkuje sie rocznie okolo 500 filmow.
| Nie powinno sie to drastycznie zmienic w ciagu tych kilku lat jakie
| uplynely od daty publikacji. Czyzby wiec ow Lafontaine robil
| circa 16 trailerow produkcji telewizyjnych dziennie? :o
Praktycznie do kazdego filmu powstaje kilka trailerow - w wypadkach
kuriozalnych, nawet ponad 10 - na rozne rynki, dla roznych odbiorcow,
dluzsze, krotsze, telewizyjne, kinowe, radiowe. Ostatnio czesto studia
zmieniaja kampanie reklamowa filmow juz granych w kinach, kiedy
stwierdzaja, ze poprzednia byla malo efektywna - tworza wtedy nowe
trailery tak, zeby celowaly w inna grupe odbiorcow. Do tego dochodza
reklamowki filmow wypuszczanych na wideo - czesto sa to nowe zajawki
itd.
No, chyba ze tak. Dowcip polega tylko na tym, ze AFAIR te trailery,
ktore docieraja do nas na kasetach wydawanych przez polskich
dystrybutorow maja innego lektora (nawet paru roznych).
Ale dobra, Lafontaine pewnie nie ma monopolu, tym niemniej
robi sporo.
| Mam encyklopedie
| niejakiego Michaela Weldona, uznawanego za najwiekszy autorytet
| w kwestii filmowego trashu
| Przez kogo? :)
| American film, Washington Post - stamtad pochodza cytaty na okladce
| ksiazki. Weldon jest cytowany w wielu publikacjach gdy np. trzeba
| przywolac jakis trashowy s-f z lat 50. (czyli ze zlotego wieku dla tej
| kategorii filmowej). Swoja pierwsza encyklopedie, Psychotronic
| encyclopedia of Film wydal na poczatku lat 80. czyli w czasie,
| gdy trash nie mial jeszcze swojej swiadomosci jako 'kategoria'
| filmowa i malo kto o nim pisal. Weldon pojawil sie tez w co najmniej
| dwoch horrorowych dokumentach pokazywanych w AleKino! Czytam
| tez na zachodniej grupie horrorowej opinie ludzi dyskutujacych od
| czasu do czasu o litaraturze - PEoF uchodzi tam za absolutnie
| kultowa pozycje. Z tego co wiem nie widziales PEoF ani Psychotronic
| Encyclopedia of Video tegoz Weldona, ale widzsz kogos innego,
| kto zawodowo zajmuje sie filmami klasy B i nizszych i jest o nim
| bardzo glosno?
Co jest, smileya nie dojrzales? Ja po prostu w ogole nie okreslam kogos
najwiekszym autorytetem w calosci tak szerokiego tematu. Ot, roznym
ludziom wierze w roznych dzialkach - Jim Morton jest dla mnie wielkim
znawca lat 50 i 60, David del Valle znawca Cormana i Price'a, Thomas
Weisser bije na glowe wszystkich jesli chodzi o trash japonski, sa i
inni, o ktorych pisalismy juz mase razy. Nie mam w domu nic Weldona i
stad pytanie. Przegladalem na zachodzie w ksiegarni PEoF i wygladala na
szacowna pozycje (przede wszystkim wielka), ale z jakichs powodow
wolalem chyba kupic dwie inne za te same pieniadze. Z odwolaniami do
Weldona spotkalem sie rzeczywiscie bardzo czesto (w sieci i w zwyklych
publikacjach). Tyle ze pamietam, ze zaraz po kupieniu byles tym dosc
rozczarowany - zbyt szkicowo, malo informacji. Rzeczywiscie okazuje sie
takie dobre w dluzszym uzytkowaniu, ze powinienem sie zainteresowac?
Przede wszystkim - daj znac czy jest w tym cos, czego nie znajde gdzie
indziej?
Smileya dostrzeglem, ale pytanie wydalo mi sie zwyczajne, bez podtekstow,
wiec odpowiedzialem :) Mowiac krotko, na poczatku bylem rozczarowany,
bo PEoF zawiera krotkie, ulozone alfabetycznie notki, w ktorych podaje
informacje glownie z dzialu trivia: ze ktos pojawil sie w epizodzie, ze
dany film montowal ten sam czlowiek, co Obywatela Kane'a, ze Sybil
Danning w tym filmie pokazala piersi, ze tutaj Cushing wytargowal
wieksza niz zwykle kase itd. Na poczatku srednio mi sie to podobalo,
ale potem stwierdzilem, ze gosc pisze o rzeczach, o ktorych nigdzie
indziej nie znajdziesz infa. Poza tym zupelnie unikatowe zdjecia
pokazujace stare plakaty albo sytuacje spoza planu: Tura Satana
w bikini, Price idacy ulica z Barbara Steele w przerwach w kreceniu
Studni i wahadla. Wiesz, w sztampowej ksiazce mozesz byc pewien,
ze znajdziesz staly katalog obrazkow: Von Sydow z walizeczka
egzorcysty stojacy w wieczornej poswiacie, Lee czyhajacy w oknie
w plaszczu Draculi itd. U Weldona nie przypominam sobie ani jednego
zdjecia, ktore widzialbym gdzies indziej. Polecam, tylko z tego
co ostatnio widzialem, w Amazonie juz jej zabraklo.
Ale moge sie mylic.
Jedyny problem to to, ze PEoF zamyka sie na 1981 roku.
Weldon napisal druga czesc, wydana bardzo niedawno, Psychotronic
Encyclopedia of Video, w ktorej uwzglednia ostatnie dwadziescia lat.
Ksiazka wlasnie do mnie frunie. Nie moge sie doczekac, co napisal
o Larrym Drake'u albo Aleksie Angulo :)
amarot
Temat: OT Jak trwoga to wojska okupacyjne ( link, pol )
Użytkownik "ein" <tr@interecho.comnapisał:
Problem w tym, ze [odpukac] po wiktorii Andrjiu bedzie tu zaorane pole.
Ta mocno przereklamowana wiktoria to nawet w najbardziej pesymistycznej
wersji rzeczywistości ile to będzie miejsc w parlamencie? 25% samemu, a w
koalicjach w porywach do 35%? Rząd mniejszościowy utworzą czy jak? Ile
przetrwa - miesiąc?
To, ze ktos taki wygrywa w sondazach i mozliwe, ze stworzy przyszly
rzad jest nie tylko przykre ale i _nienormalne_.
Normalne. Histeryzujesz, ale to też normalne. Obecnie dostarczanie i
prezentowanie informacji w mediach jest histeryczne, wszystko jest
ostateczne, nieodwołalne, straszne, groźne i jakie tam jeszcze słowo
znajdziesz. Taka światowa moda, w której "przełomowe" wydarzenia zmienne są
jak w kalejdoskopie.
Slyszysz od 15 lat i czego to ma niby dowodzic?! Ze powrot do
przeszlosci jest niemozliwy? Tak?
Historia się nie powtarza, bardziej przypomina kręte schody w wieży, w
której późniejsi historycy zawsze starają się doszukać analogii. Ale to o
czym piszesz jest wysoce nieprawdopodobne. Im szybciej to do Ciebie dotrze
tym lepiej. Do "sierot PRLu" też, tyle tylko, że to jest pokolenie w
większości stracone. Zresztą - w każdym państwie jest miejsce na skrajne
postawy, to i u nas z jednej strony lesbijki i ekolodzy czy inni tworzą
sobie partyjki z drugiej populiści coś tam próbują zdobyć dla siebie. Nikt
ani polityki wewnętrznej nie zmieni (a obiecanek wyborczych to ja już
słyszałem tyle, że osiedle mógłbym wytapetować), ani tym bardziej
zewnętrznej.
Wystarczy ze wyplynie sojusz buraczano-narodowo-betonowy
[odpadki z sypiacego sie eselde, obrotowi chlopi z peeselu,
giertychowa banda z ligi rodzin tylko polskich].
Za mało. I zbyt nieudolni, nie ma szansy stworzenia rządu.
Przedterminowe wybory będą szybciej niż deszcz zdąży zniszczyć stare
plakaty z murów.
Niemozliwe Remov?
Mało prawdopodobne, chyba, że zdefiniujesz mi co dla Ciebie znaczy
słowo "niemożliwe" w tym kontekście. Jak już napisałem - histeryzujesz - i
wydaje Ci się, że w cztery lata (do następnych wyborów, jeżeli nie
wcześniej) za pomocą magicznej różdżki da się zmienić i przekonstruować
państwo? Dobry żart ;o)
...Malo idiotow? Jak widac stanowczo za duzo :(
A gdzie tam. W normie. Co Ty myślisz, że oni się zjawili nagle i
wcześniej nie istnieli? Jest ich dokładnie tyle samo ilu było, podczas
głosowania na Tymińskiego i później. A to, że teraz medialną, znienawidzoną
przez "inetelektualistów" gwiazdą i siewcą zarazy jest niejaki Lepper
niczego nie zmienia. Tak samo jak Heider nie zmienił Austrii, pomimo równej
histerii w europejskich mediach i co zabawniejszych kroków UE i tym
podobni. Odetchnij głeboko, nie wiem ciesz się wiosną, spoooooookojnie ;o)
REMOV
Temat: Berlin - miasto inspirujace muzykow
Uch, uch... aj, mój brzuch...
No dobra. Zaczynam od czasów prawie dziecięcych. Będąc młodą uczennicą dostałam
od mamusi bilet na koncert moich ówczesnych marzeń - był to niejaki zespół
Suede. Berlin, w którym już wcześniej byłam, ale nie znając go tak dobrze.
Dojechałam jedakowoż z towarzyszką na miejsce - Huxley`s Neue Welt, a tam,
przed budynkiem nikt inny, ino panowie ze Suede. Zaparło mój uczennicowski
dech, ale w stresie okrutnym udało mi sie odegrac rolę fana i załapać się na
kilka fotek a nawet przemówić do basisty. Ponieważ stres był wielki (mówiłam,
że czasy prawie dziecięce) trudno mi było na coś więcej sie wysilić. Na
szczęście potem był koncert - okazało się, ze nie w samej dużej sali, tylko
obok, w jakiejś tyci salce, tak, że przez znaczną częśc koncertu miałam
przyjemność trzymać Bretta Anderssona (rety, już nawet nie pamiętam, jak się to
pisze!) za rękę... Oj, tak, snif... To było!
A jako support było Manic Street Preachers!
A potem nocowałam w jakimś dziwnym hotelu o czerwonych ścianach, hi hi. No i
oczywiście moja fascynacja miastem wzrosła szybko.
W wieku nieco bardziej poważnym (ale tylko trochę) miałam przyjemność w samym
sercu miasta spotkać panów z Faith No More, na których koncert przybyłam.
Niestety bez Mike`a Pattona. Z nimi udało mi się więcej zagadać, a nawet
goniłam ich chowając się za ladami sklepów. (hm... to było dawno 1995.
Ale ten wyjazd był dość nietypowy,jako że moim lokum noclegowym był namiot
cyrkowy, który stał na Anhalter Bahnhof, zaraz za jego ruiną (widać to miejsce
w "Niebie nad..."). Budzisz się rano w baraku, wyglądasz przez okno, a tam...
wielbłąd.
A potem było już tylko lepiej - rety, czy był tam Cave... to chyba już nie w
Berlinie. Gubię się w zeznaniach. Ale na bank Einstürzende Neubauten w 2000, a
to było iluślecie ich, więc grali chyba ze 3 godziny i było cudownie.
O, a jeszcze Bowie w zeszłym roku, uch uch...
Co tu dużo mówić - sprawy mocno emocjonalne
To od strony koncertowej. A klimat miasta, jak dobrze sie wgryźć - to jest
bomba. Choć rzeczywiście tam zmiana pogania zmianę - pamiętam, jak za czasów
tego cyrku szłam w stronę Bramy Brandenburskiej, to po drodze były tylko
resztki muru i wielki plac, jeszcze nawet nie budowy, ogrodzony płotem. Błoto i
stare plakaty. Zupełnie jak ten staruszek w "Niebie...". A dziś kompletnie
nowy świat. Nawet dźwigów coraz mniej, snif... można by to zacytowac w
piosence. Czy jest już jakaś piosenka o dźwigach?
Hm... własciwie nie wiem, co by tu napisać, człowiek głupieje, jak dorasta.
Może jakieś pytania pomocnicze, TG? Bo jeszcze są super ulice i inne place i
knajpy i Tacheles, w którym ostatnio nawet polskie fotosy były do obejrzenia.
Jak kto może to marsz do tego miasta! I Kreuzberg, no i fantastyczny Prenzlauer
Berg, który po raz pierwszy odkryłam, kiedy udało mi się na nieco dłużej
zamieszkać w tym mieście. Uch...
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: samotna podroz
samotna podroz
Chcialabym pozdrowic Was wszystkich bardzo cieplo z Bombaju.
Od trzech tygodni podrozuje po Indiach, samotnie. Pierwszy tydzien
spedzilam na poludniu [ Kerala ] i to byl jedyny czas, kiedy
towarzyszyl mi poznany przez CS przyjaciel - Hindus - oczywiscie w
dwojke bylo o wiele razniej i zabawniej.
Potem odwiedzilam Mysore [ okolice bangalore ], potem Rajasthan i
przede wszystkim Pushkar - targ wielbladow. To miejsce bylo
najwiekszym dla mnie wyzwaniem - niestety klimat byl typowo
jarmarkowy, mnostwo bylo naciagaczy i doszlo do sytuacji, kiedy
agresywne Cyganki poszarpaly mi bluzke [ proszac o pieniadze za
nic ... ale to byl moj blad, bo ich kolezankom dalam baksheesh za
zdjecie .. ] Pushkar wbrew oczekiwanim nie uwiodl mnie swoja
duchowoscia, dla mnie to taka skomercjalizowana wioska dla
poszukujacych czegos na sile turystow. Zupelnie inne wrazenia mam z
Benares, gdzie odnalazlam swoj spokoj i na pewno tam powroce,
chociazby po to, by posiedziec nad Gangesem i nie robic nic - cale
cykl zycia mozna tutaj podpatrzec i to jest fascynujace. Z Benares
pojechalam pociagiem do Kolkaty [ okolo 20 godzin, ale mysle, ze
chyba kazdy musi zaliczyc nocny pociag w Indiach ... magiczne sa
wiezi, ktore powstaja pomiedzy wspolpasazerami, rozmowy do snu no
i oczywiscie wspolny obiad za 30 rupii! ].
Kolkata jest wspomnieniem brytyjskiego kolonializmu, przypomina
Londyn ukladem i wygladem centralnych ulic, piekny jest Victoria
Memorial. Przejmujaca jest bieda na ulicach, tutaj widzie sie
problem calych Indii - rzesze bezdomnych, spiacych nawet nie w
slumsach [ jak w Bombaju], ale na ulicach pod brudnymi kocami.
Oczywiscie, odwiedzilam misje, gdzie zyla Matka Teresa i byly to
naprawde przejmujace chwile.
Bombaj to miasto fascynujace i choc turystycznych miejsc tutaj nie
az tak duzo bycie tutaj jest wielka atrakcja :) Zakochalam sie w
Juhu Beach i pieknych zachodach slonca. Dzis jestem po polowaniu na
stare plakaty z Bollywood na Chor Bazaar.
Najgorsza w Bombaju jest wilgotosc powietrza i temperatura w
pomieszaniu z AC - wlasnie dopadlo mnie zapalenie oskrzeli i jestem
na antybityku [ kupionym oczywiscie bez recepty].
Dobrze mi w Indiach. Nie chce mowic o jakisc turystycznych
przezyciach czy fascynacjach ... bo po zetknieciu z tutejsza bieda i
slumsami troche nie przechodzi mi to przez gardlo.
Nie widzialam Taj Mahal, anie Czerwonego Fortu i pewnie juz nigdy
nie zobacze.
Ale do Indii wroce.
Do wszystkich, ktorzy radzili mi zabranie plecaka : to byl dobry
pomysl... choc naprawde 20 kg na plecach to dla mnie duze wyzwanie
[ bo bagaz sie niestety romnaza ]
Za najlepsze buty w czasie mojej podrozy sluzyly mi FLIPPERSy.
Oczywiscie, to nie buty na Bombaj :)
Podrozowac po Indiach samemu, potwierdzam, da rade. Jestprosciej,
niz w krajach arabskich. mezczyzni zaczepiaja, ale negowanie 'hi'
dziala i daje kobiecie pelna wolnosc. Chodzilam czesto i wieczorami,
nawet po Benares i bylo dobrze. Ale oczywiscie nie mam doswiadczen z
Delhi [ gdzie podobno juz nie jest tak prosto ].
Zycze milych podrozy.
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: halo fani pisu-dalej jest tak super?
nowa jakość rządzenia
Sto dni nie wystarczyło parlamentarzystom PiS na zorganizowanie biur w
Bydgoszczy. Choć co miesiąc dostają po 10 tys. zł na ich prowadzenie, trzech
posłów i senator gnieżdżą się z kilkunastoma asystentami w małej klitce
Odwiedziliśmy wczoraj wspólne biuro Tomasza Markowskiego, Andrzeja Walkowiaka,
Tomasza Latosa i senatora Radka Sikorskiego. W dwuizbowym lokalu na drugim
piętrze obskurnej kamienicy przy ul. Bernardyńskiej walają się kartony, stare
plakaty, segregatory.
W maleńkim holu za stertą kartonów siedzi przy biurku Rafał Rospenda, asystent
posła Latosa. Michał Sztybel, asystent Markowskiego, musi stać pod wieszakiem
na płaszcze - w gabinecie jest tylko jedno miejsce siedzące.
- To tutaj wasi szefowie spotykają się z wyborcami? - pytamy z niedowierzaniem.
Sztybel: - Warunki są ciężkie, ale jakoś sobie radzimy. Generalnie urzędują
tutaj asystenci i zapisują problemy, z którymi ludzie przychodzą do posłów.
- A dyżury poselskie gdzie się odbywają?
- Klasycznych dyżurów nie ma. Ale będą. Przeprowadzamy się do nowej siedziby w
Śródmieściu. Tam będziemy mieli dużo więcej miejsca.
Sprawdziliśmy, jak parlamentarzyści partii rządzącej wywiązują się ze swoich
obowiązków względem bydgoszczan.
Radek Sikorski, szef MON, już po wyborze na rządowe stanowisko deklarował
w "Gazecie": - Przede wszystkim jestem bydgoskim senatorem. Nie wyobrażam
sobie, żebym raz w tygodniu nie znalazł czasu na rozwiązywanie problemów
wyborców.
Dzwonimy do Marty Stachowiak, asystentki Sikorskiego: - Ile razy pan senator
dyżurował w Bydgoszczy?
- No... ani razu, ale jeszcze w styczniu to się zmieni.
- A w swoim biurze przy ul. Bernardyńskiej bywa?
- Obowiązki w Warszawie mu nie pozwalają.
Godzinę po tej rozmowie Konstanty Dombrowicz (junior), też asystent Sikorskiego
oznajmia: - 16 stycznia odbędzie się dyżur senatora w Bydgoszczy.
Dyżuru nie miał też jeszcze poseł Walkowiak, ale - jak nas zapewnia - sprawy
wyborców załatwia. - Asystent wszystko notuje - mówi.
- Co konkretnie udało się załatwić?
- 360 tys. zł na budowę sali sportowej w..., hm... gdzie to było? Muszę się
zastanowić, bo mnie skleroza bierze na starość. W Strzelnie!
Tomasz Latos twierdzi, że jeśli tylko jest w Bydgoszczy, to w biurze przy
Bernardyńskiej spędza jedną godzinę dziennie.
- To nie za dużo - zauważamy.
- Dużo jeżdżę po terenie. Słyszy pan pociąg? Właśnie stoję na przejeździe
kolejowym, jadę odwiedzić wyborców w powiecie mogileńskim.
Jeszcze bardziej zapracowany jest Tomasz Markowski, szef PiS-u w regionie. Na
nasze pytania o biuro poselskie wyciąga kalendarz. - Codziennie od 8 do 20 mam
spotkania - mówi pokazując zapisaną kartkę.
- Pański dyżur w Bydgoszczy kiedy się odbył?
- Spotykam się z ludźmi, kiedy tylko czas pozwala. Trudno mi zarzucić, że
ignoruję wyborców, choć obowiązków w stolicy mam dużo więcej niż w poprzedniej
kadencji. Jestem przecież wiceprzewodniczącym klubu parlamentarnego PiS.
Każdy z posłów i senatorów dostaje co miesiąc na prowadzenie swojego biura 10
tys. zł. Markowski, Latos, Walkowiak i Sikorski mogą więc wydać na
administrację 40 tys. zł. Dokładne rozliczenie kosztów przedkładają na koniec
kadencji w Kancelarii Sejmu i Senatu. Parlamentarzyści nie mają obowiązku
pełnić dyżurów dla wyborców.
Przed wyborami kandydaci PiS na posłów i senatorów uwijali się w Bydgoszczy jak
mrówki. Kiedy już dostali mandaty - wypięli się na wyborców.
Panowie: To wasze biura świadczą o was! Wczujcie się w skórę przeciętnego
bydgoszczanina, który wchodzi do waszej kanciapy przy ul. Bernardyńskiej. Nawet
jeśli się zdobył na odwagę i poszedł wyżalić się politykowi, to z pewnością
zrobi to po raz ostatni.
Kiedy PiS nie rządził, pamiętaliście o ludziach znakomicie. Po wygranych
wyborach pamięć zaczęła was zawodzić.
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Kino,teatr,miejsca które nadal tętnią życiem KRK
Kino,teatr,miejsca które nadal tętnią życiem KRK
Te ogłoszenia pojawiały się w innym serwisie internetowym ale chce spróbować
tutaj, a nóż przez gazeta.pl poznam kogoś ciekawego :)
Ogłoszenie nr. 1
( pojawiło się ono wcześniej przynajmniej kilkanaście razy.
Nie bez powodu pojawia się tutaj po raz kolejny. Za każdym razem mam nadzieję,
że wklejam je po raz ostatni ).
Jestem uparty, upierdliwy, mam pasje, które staram się realizować.
Mam trudny charakter choć bardzo mocną psychikę.
Kocham sztukę, kreatywność u drugiej osoby, niebanalny sposób postrzegania
rzeczywistości. Nie powiem o sobie, że sam jestem niebanalny, ale może chce
byś sama sobie odpowiedziała na to pytanie, po bliższym poznaniu mnie. Lubie
starocie, ale też przedmioty, które wielu
z nas nie są już przydatne i lądują w śmietniku. Może nie nurkuje
w kontenerach w poszukiwaniu śmieci , ale znajduje tu i tam to i owo. Chcesz
podstawkę pod świeczkę ze starej zniszczonej płytki ceramicznej
na ścianę ? Mam własną wizje tego jak chce by wyglądało moje życie i
bynajmniej nie jest to życie w luksusie. Mogę mieszkać nawet w garażu, byle
bym mógł robić to co sprawia mi przyjemność.
To normalność - dla każdego z nas spostrzegana w zupełnie inny sposób.
A ja szukam tej " perły ", która chce żyć tak jak ja. Nie mówię, że szukam
związku, bo to oczywiste, że nie można z góry zakładać, że pozna się w tym
miejscu kogoś na resztę życia. Szukam znajomości, koleżeństwa, ale
z kobietą, którą będę rozumiał i ze wzajemnością. Nie szukam matki więc jeśli
myślisz, że moje wspominanie tego co było, to w pewnym sensie szukanie
współczucia u Ciebie, daruj sobie błagam! Chce porozmawiać
o wszystkim, o przyszłości także, przynajmniej tej bliskiej. Mam specyficzne
poczucie humoru, dość ironiczne i wiele niepokoju w sobie.
Uszyj mi koszule, pomóż mi znaleźć gustowne ciuszki idąc ze mną
do pierwszego lepszego ciucholandu ,pomóż przemalować stary rower
lub ładnie go ozdobić. Zrób ze mnie człowieka takiego jakim chce być
i niech nam będzie " normalnie "
Ogłoszenie nr. 2
( dodane kilka tygodni później )
Kimkolwiek jesteś…
Jeśli nadal czytasz tą wiadomość...
Chce poznać kogoś, chce kochać i być kochanym. Nie chce zastępować kimś tamtej
osoby a po prostu zacząć wszystko od nowa. Długo szukałem pracy ale w końcu
udało mi się ją znaleźć. A praca to już jeden krok
do przodu, bo od rozstania nawet nie miałem ochoty jej szukać.
Potrzebuje rozmów, długich, nie kończących się rozmów. Wspólnych tematów – o
sztuce, o moim i być może Twoim pokręconym obłąkaniu – czyt. braku zrozumienia
świata pełnego materializmu, obojętności i fałszu. Chce fotografować Ciebie,
fotografować innych pokazując tym samym na zdjęciach swoje pokręcone, dziwne,
banalne dla niebanalnych myśli.
Uwielbiam starocie. Tydzień temu dostałem od ojca gramofon Bambino 2 Chciałbym
kiedyś wspólnie z drugą osobą posłuchać płyt z tego cuda Prl’u. Napijmy się
grzańca i posłuchajmy wierszy Gałczyńskiego Popatrzmy na kwiatki w doniczkach,
pod które podstawki zrobiłem
ze starych, zniszczonych dachówek. Pomóż mi powiesić równo na ścianie plakaty
starych filmów. Ależ banałem jadę… Uparty, upierdliwy domator lat prawie 27.
Uwaga, jeśli myślisz, że jestem przystojnym facetem, to nawet nie pisz.
Szkoda Twojego i mojego czasu.
Ogłoszenie nr3 ( dodawane ostatnio )
mm to takie banalnie, wiem, że tego typu ogłoszeń było już mnóstwo ale bardzo
chciałbym poznać kogoś z kim mógłbym:
- pójść do kina ( każde byle nie multiplet )
- czasami wyjść do teatru
- napić się czekolady czy kawy w baaardzo klimatycznej kawiarni : Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Nieznana (zapomniana!) Bretania
Na ogólne życzenie publiczności cd:
"„Cocarneau- trochę kręcimy się w poszukiwaniu parkingu, a
raczej wolnego miejsca, okazuje się po chwili, że jest miejsce
koło dworca SNCF, który jest czynny 8.00-14.00 i 16.00-20.00,
czy jakoś tak. Samo miasteczko klasyczne, tyle że z portem i nad
wodą, ale Ville close jest średniowieczną dzielnicą (kręte
uliczki, wąskie domki), pełną głównie restauracji i sklepów z
pamiątkami, wtłoczoną w obręb murów obronnych potężnej
nadmorskiej twierdzy. Całość jest na wyspie, wchodzi się przez
most zwodzony. Koroną murów można przejść znaczną część ich
obwodu, ciekawe, że nie ma barier zabezpieczających od strony
miasta, można dowolnie spadać na podwórka i tarasy kawiarń, a od
strony zewnętrznej są po prostu blanki. Baszty, bramy, podwórce,
parę starych armat. Na nadmorskim bulwarze pijemy kawę w bistro
udekorowanym modelami kadłubów jachtów i starymi plakatami.
Locronan (po bretońsku Lokorn)- na wzgórzu niesamowite w
wystroju i nastroju miasteczko ( jak z upiornego snu), które to
wrażenie potęguje pochmurne dziś niebo. Wszystkie domy z
ciemnego kamienia z wierzchu zwietrzałego , co nadaje im fakturę
pumeksu, zacierając wszystkie ostre kontury, na tym tle plamy
białawe, zielonkawe, żółtawe, całość kojarzy się z jakimiś
opowieściami o miastach upiorów wzgl. dekoracją do horroru.
Podobnie wygląda kościół, bogato zdobiony rozmazanymi erozją
kształtami licznych figur. Wewnątrz belkowany, drewniany strop,
grobowiec św.Renana i witraż 3x6 obrazków typu komiksowego,
zwieńczony gotyckim łukiem z koronką kamienną i witrażem.
Podłoga z dużych płyt kamiennych. W sklepach sprzedają wyroby
regionalne np.puszki tuńczyka po 28 franków (cena w normalnym
sklepie poniżej 10.-).
Douarnenez - miasto portowe, pachnie rybami, muzeum-skansen
okrętów rybackich i innych, niestety czynne dopiero od 15.
czerwca, więc oglądamy tylko z nadbrzeża, nad ulicami w pobliżu
portu i magazynów krążą olbrzymie ptaki (albatrosy?), strasząc
przypomnieniem "Ptaków". W jednym z miejskich ogrodów oglądamy ze
zdumieniem ogromny klomb rumianków o wysokości 1,5 m i obwodzie
chyba ze 2 m, wyrastających najwyraźniej z krzaka, po drodze zaś
dziwaczne drzewo w kształcie szkieletu choinki, którego gałęzie,
równej grubości, pokryte są czymś w rodzaju igliwia.
I wreszcie Point-du-Raz czyli koniuszek półwyspu Finisterre.
Jedziemy przez miasteczka i wzgórza do całego osiedla sklepów z
pamiątkami i restauracji, przy wjeździe bramka i budka z
panienką oraz cennik: parkowanie samochodu 20 franków, ale gdy
zatrzymuję się, panienka macha ręką, żeby jechać dalej, z czego
Wojtek wysnuwa wniosek, że płaci się przy wyjeździe. Stawiamy
auto na bardzo rozległym, ogrodzonym krzewami parkingu i idziemy
dobry kilometr szutrową drogą, otoczoną jednolitym parawanem
czegoś co wygląda jak kosówka, ale ma ostre liście-igły i
potwornie kolczaste gałęzie, a na dodatek kwitnie dużymi
płaszczyznami żółtych, drobnych kwiatów. Dziko, ponuro, wietrzno
i dość chłodno- niedaleko widać już grafitowo-stalowy ocean.
Wreszcie wieża-latarnia morska, zarazem stacja radarowa, pewnie
też radiolatarnia, najeżona wszelkiego typu antenami (obiekt
wojskowy), dochodzimy na koniec Europy: czarno-szare skały,
takież niebo i ten stalowy ocean, dziś spokojny, ale i tak Ameryki nie
widać. Koło latarni posąg Matki Boskiej dłuta Godebskiego. Gdy wracamy
Wojtek zauważa, że zarobiliśmy 20 franków, bo bramki są otwarte, a
panienki nie ma - jest już po 18.00. Jedziemy do hotelu w
Quimper, Wojtek każe jechać za drogowskazem na supersam
Leclerca, drogowskaz jest, potem nie możemy znaleźć następnego,
znów jesteśmy w mieście, potem wjeżdżamy na jakąś drogę przez
bory-lasy, zawracamy, Wojtek upiera się przy Leclercu i
rzeczywiście okazuje się, że w miejscu, gdzie znikły drogowskazy
trzeba skręcić w lewo, a nie jak to zrobiliśmy - w prawo, jest
Leclerc, właściwa droga i po przejechaniu w kółko
kilkudziesięciu kilometrów, lądujemy w F1.
Okazało się dziś, że teksty w języku bretońskim są nie tylko
na tablicach z nazwami miejscowości, ale i na białych
drogowskazach w miastach np. ".Office de Tourisme" to "Ti an
Duris”
Cd jak poprzednio.
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Francja w opisach z podróży Fredzia
Nieznana (zapomniana!) Bretania
Autor: Gość: Fredzio IP: *.zwnet.bmj.net.pl / *.bmj.net.pl
Data: 05.05.2004 19:18
"„Cocarneau- trochę kręcimy się w poszukiwaniu parkingu, a
raczej wolnego miejsca, okazuje się po chwili, że jest miejsce
koło dworca SNCF, który jest czynny 8.00-14.00 i 16.00-20.00,
czy jakoś tak. Samo miasteczko klasyczne, tyle że z portem i nad
wodą, ale Ville close jest średniowieczną dzielnicą (kręte
uliczki, wąskie domki), pełną głównie restauracji i sklepów z
pamiątkami, wtłoczoną w obręb murów obronnych potężnej
nadmorskiej twierdzy. Całość jest na wyspie, wchodzi się przez
most zwodzony. Koroną murów można przejść znaczną część ich
obwodu, ciekawe, że nie ma barier zabezpieczających od strony
miasta, można dowolnie spadać na podwórka i tarasy kawiarń, a od
strony zewnętrznej są po prostu blanki. Baszty, bramy, podwórce,
parę starych armat. Na nadmorskim bulwarze pijemy kawę w bistro
udekorowanym modelami kadłubów jachtów i starymi plakatami.
Locronan (po bretońsku Lokorn)- na wzgórzu niesamowite w
wystroju i nastroju miasteczko ( jak z upiornego snu), które to
wrażenie potęguje pochmurne dziś niebo. Wszystkie domy z
ciemnego kamienia z wierzchu zwietrzałego , co nadaje im fakturę
pumeksu, zacierając wszystkie ostre kontury, na tym tle plamy
białawe, zielonkawe, żółtawe, całość kojarzy się z jakimiś
opowieściami o miastach upiorów wzgl. dekoracją do horroru.
Podobnie wygląda kościół, bogato zdobiony rozmazanymi erozją
kształtami licznych figur. Wewnątrz belkowany, drewniany strop,
grobowiec św.Renana i witraż 3x6 obrazków typu komiksowego,
zwieńczony gotyckim łukiem z koronką kamienną i witrażem.
Podłoga z dużych płyt kamiennych. W sklepach sprzedają wyroby
regionalne np.puszki tuńczyka po 28 franków (cena w normalnym
sklepie poniżej 10.-).
Douarnenez - miasto portowe, pachnie rybami, muzeum-skansen
okrętów rybackich i innych, niestety czynne dopiero od 15.
czerwca, więc oglądamy tylko z nadbrzeża, nad ulicami w pobliżu
portu i magazynów krążą olbrzymie ptaki (albatrosy?), strasząc
przypomnieniem "Ptaków". W jednym z miejskich ogrodów oglądamy ze
zdumieniem ogromny klomb rumianków o wysokości 1,5 m i obwodzie
chyba ze 2 m, wyrastających najwyraźniej z krzaka, po drodze zaś
dziwaczne drzewo w kształcie szkieletu choinki, którego gałęzie,
równej grubości, pokryte są czymś w rodzaju igliwia.
I wreszcie Point-du-Raz czyli koniuszek półwyspu Finisterre.
Jedziemy przez miasteczka i wzgórza do całego osiedla sklepów z
pamiątkami i restauracji, przy wjeździe bramka i budka z
panienką oraz cennik: parkowanie samochodu 20 franków, ale gdy
zatrzymuję się, panienka macha ręką, żeby jechać dalej, z czego
Wojtek wysnuwa wniosek, że płaci się przy wyjeździe. Stawiamy
auto na bardzo rozległym, ogrodzonym krzewami parkingu i idziemy
dobry kilometr szutrową drogą, otoczoną jednolitym parawanem
czegoś co wygląda jak kosówka, ale ma ostre liście-igły i
potwornie kolczaste gałęzie, a na dodatek kwitnie dużymi
płaszczyznami żółtych, drobnych kwiatów. Dziko, ponuro, wietrzno
i dość chłodno- niedaleko widać już grafitowo-stalowy ocean.
Wreszcie wieża-latarnia morska, zarazem stacja radarowa, pewnie
też radiolatarnia, najeżona wszelkiego typu antenami (obiekt
wojskowy), dochodzimy na koniec Europy: czarno-szare skały,
takież niebo i ten stalowy ocean, dziś spokojny, ale i tak Ameryki nie
widać. Koło latarni posąg Matki Boskiej dłuta Godebskiego. Gdy wracamy
Wojtek zauważa, że zarobiliśmy 20 franków, bo bramki są otwarte, a
panienki nie ma - jest już po 18.00. Jedziemy do hotelu w
Quimper, Wojtek każe jechać za drogowskazem na supersam
Leclerca, drogowskaz jest, potem nie możemy znaleźć następnego,
znów jesteśmy w mieście, potem wjeżdżamy na jakąś drogę przez
bory-lasy, zawracamy, Wojtek upiera się przy Leclercu i
rzeczywiście okazuje się, że w miejscu, gdzie znikły drogowskazy
trzeba skręcić w lewo, a nie jak to zrobiliśmy - w prawo, jest
Leclerc, właściwa droga i po przejechaniu w kółko
kilkudziesięciu kilometrów, lądujemy w F1.
Okazało się dziś, że teksty w języku bretońskim są nie tylko
na tablicach z nazwami miejscowości, ale i na białych
drogowskazach w miastach np. ".Office de Tourisme" to "Ti an
Duris”
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Polski kabaret
okla@kki.net.pl (OKLASKY) wrote in <39216@news.vogel.pl:
Właściwie to nie powinienem...
Ale skoro scrossowałeś na pręgierz...
Pogadajmy...
(wytniemy Bałtorczyka i Chudego Alena... może się nie pogniewają)
Czytając list Łukasza miałem wrażenie, że po prostu po prostu nie lubi
kabaretu. Ot raptus i mąciwoda.
Zawsze Mu to powtarzam... :-)
Jeszcze w Koszalinie miałem kolegę, który był bardzo obcesowy (nie wiem
co to znaczy) w stosunku do osób "z ulicy" które wyrażały się o
artstach. Gdy ktoś zabłąkany zbyt odważnie krytykował on zadawał
pytanie: "A kim ty kurwa jesteś?"
Hi, hi. Był mocny i konkretny i nie za bardzo znany.
To znaczy kolega z Koszalina się teraz zapytał... nie Ty
Znaczy, jak ktoś chciałby odpowiedzieć, to może koledze z Koszalina,
nie Tobie... a pytanie jednak padło... że tak sobie pozwolę
Ciebie zacytować: "Hi, hi."....
Bo gdybyś to jednak Ty zapytał... to znalazłaby się odpowiedź...
Nikim... a Ty...? .... tylko, że o mnie mało kto wie...
Ty tego szczęścia nie masz...
No ale skoro to kolega z Koszalina...
Może nie robi wrażenia takiego jak Witkacy (który do sprawy podchodził
podobnie).
Witkacego... to lepiej do tej rozmowy nie mieszać...
Ja osobiście podchodzę do sprawy bardziej ludzko i myślę, że tak
naprawdę Łukasza kabaret nie fascynuje.
No zobacz jak różnie może przebiegać skomplikowany proces myślenia...
I jak odmienną konkluzją się może zakończyć... moje myślenie
sprowadziło mnie pewnie na manowce...skoro uważam, że Łukasz
kabaretem jest zafascynowany... tak naprawdę...
To bardzo ładne, że grupowicze
zaraz bronią kabaretów i tłumaczą, że to tylko telewizja, że na żywo
warto. Siebie bronić nie muszę bo wyszło świetnie. A jak to bywa z
poczuciem własnej wartości. Źródłem dobrego samopoczucia i samooceny
jestem ja sam.
I dlatego się właśnie wahałem... pisać, czy nie... burzyć tak
dobre samopoczucie... toż to zbrodnia...
Ale z drugiej strony... skoro masz go tyle, że wyobrażasz sobie,
że biki wychowywał się w piwnicy i śmieszy go wszystko co nie jest
workiem kartofli... to biednego bikiego się nie zlękniesz...
(ponieważ też nie mam żadnego pozwolenia ...zrobimy ciach)
Łukasz pisze:
| pseudorefleksyjne rapowania, jakieś wywrzaskiwania małżeńskie, bełkot,
| mizeria i podziękowania dla samego siebie, że widziałem to tylko za
| cenę prądu i amortyzacji telewizora. To ma być śmieszne???!! Obecni
| tfurcy nie dorastają do pięt gigantom gatunku typu 'Potem' ani nawet
| do średniej ligi, z której pośmiać się można nawet raz na jakiś czas.
| Zero dowcipu słownego, polotu, fantazji, epatowanie krzykiem...
Czy takie słowa naprawdę pasują do MUMIO, KROSNEGO.
Czyż piosenki MORALNEGO NIEPOKOJU nie są genialne!
Czyż wykonania JURKÓW nie są dowodem na ogromny rozwój sztuki
aktorskiej. Ach wymieniać by można bez końca...
Nie są genialne... i nie są dowodem... ale uśmiechnąć się można
Trzeba bardzo nie chcieć się śmiać, żeby nie doceniać tego pokolenia.
Poziom kabaretu wzrósł bardzo.
Patrzę na stare plakaty... kabaretu Tey... Elity...Dudka... wiele,
wiele plakatów... i jeszcze więcej wspomnień....
Potem przypominam sobie gościa w dresie i bejsbolówce...
... z czterdziestą ósmą mutacją mrówki czy bakterii na twarzy...i...
Nie mam kolegi w Koszalinie, który w takich okazjach mawiał:
- "Czy ty w ogóle trzeźwiejesz..?"...
Nie mam takiego kolegi... jestem bezbronny...
(ciach trudności obiektywne)
Telewizja niestety jest ważnym, elementem promocji i jak to bywa z
telewizją raz wyjdzie a dwa razy nie wyjdzie.
Ryzyko. Lubię występować w telewizji, ale zawodowo od jakiegoś czasu nie
przejmuję się efektami, nawet większść swoich występów nie widziałem.
Szczęściarz... łatwo potem powiedzieć "Kabaret to ja"...
Oby telewizja była coraz lepsza (ojej jak w to nie wierzę).
No to może oby kabaret jak najlepiej wyszedł w TV.
Co do ilości moich programów. Napisałem ich 5 z czego pokazywałem 3
(łącznie z HiFi).
Na 5 lat to mało prawda?
Mało, dużo. lepiej, szybciej, więcej, krócej. Ojej. Nie lubię tego.
Przyczyna jest prosta jestem leniwy. I lubię to w sobie. Za nic nie
poświęce godzin spędzonych z dziewczyną, gdzin spędzonych na słuchaniu
muzyki, na siedzeniu przy komputerze, czytaniu książek itd. na gonitwę
do sukcesu za wszelką cenę.
Ot tak mi dobrze i już.
I taki tekst podoba mi się stokroć bardziej niż cała Paka 2000...
Bez żadnej ironii czy aluzji typu: zajmij się czymś
i nie myśl już o kabarecie...
Szkoda życia...
(ciach męki twórcze młodych gniewnych...)
Aaaaaaaaa. To tyle. Nie chce mi się już pisać.
Gdzieś już taki tekst słyszałem... a może podobny... :-
I za to Cię piętnuję... tak jak rzadko kogo dotąd...
Nie za żałosne występy... nie za to, że na długiej liście
moich ulubionych kabaretów w ogóle Cię nie ma... i chyba nie będzie
nawet nie za nieuzasadnioną zarozumiałość...
ale za lekceważenie... i za serię wyrazów, które mi się wyrwały
przy kolacji... a to mi się nie zdarza nawet podczas reklamy podpasek...
I za ten dęty list oczywiście...
Dobrego samopoczucia życząc
Strona 2 z 2 • Znaleziono 112 rezultatów • 1, 2