Czytasz wypowiedzi znalezione dla zapytania: STARE Z MLODYMI
Temat: Kurski: Z Kamińskim łączy mnie kiełkująca przyjaźń
Młode-stare WILKI walczą o pozycje w stadzie Jarka
No i mamy ..już nie PSIĄ sforę ale WILCZĄ WATACHĘ, która walczy o zajęcie jak
najwyższej pozycji w stadzie .........które nazywa się PiS......
Osobnikiem ALFA niewątpliwie jest Jarosław Kaczyński.....
Bo do tej pory a właściwie do przegranych wyborów najwyższej rangi PiSuary...
bi.gazeta.pl/im/3/3695/z3695383X.jpg
czyli KAMIŃSKI....BIELAN.....KURSKI......tworzyli jedno PRowe "ogniwo" ,które z
różnym skutkiem działało na rzecz Jarosława Kaczyńskiego i całego
PiS-u......doprowadzając do sromotnej porażki 21 X 2007r...
Po przegranych wyborach Bielan poszedł w odstawkę , Kamińskiego przygarnął
marionetkowy prezio, a KURSKI pozostał jak wierny WILK , który dla Jarosława
jest jedynym "wentylem bezpieczeństwa" w krytycznych sytuacjach ...wymagających
szybkiego i dotkliwego UKĄSZENIA przeciwnika ...........
KURSKI jest zbyt cennym MŁODYM WILKIEM dla Jarosława Kaczyńskiego .....
"Męska fascynacja Jarosławem Kaczyńskim" .....jest swego rodzaju udowodnieniem
WILCZEJ podległości w watasze wobec osobnika ALFA, jakim dla Kurskiego
jest...... Jarosław Kaczyński.....,który jak przystało na przywódcę ALFA ma
także nieograniczoną władzę nad swoim braciszkiem...marionetkowym preziem LECHEM
KACZYŃSKIM......dlatego Kurskiemu nic nie zrobią........
Kiedyś ....w chwili słabości Jarosław Kaczyński wyznał, że woli tego "skur...la
mieć po swojej stronie" i najwidoczniej zdania nie zmienił i nie zmieni......bo
KURSKI ma mocne KŁY i boją się jego WŚCIEKLIZNY......
A nie daj Boże aby rzeczywiście odsunęli mu swoją "miskę"......ten zmutowany
KUNDEL zagryzie ich migiem..
Na dodatek dołączyły do niego stare ....."MŁODE WILKI"......czyli Ziobro i
Gosiewski, którzy czując świeżą krew i osłabienie pozycji Kamińskiego....łącza
się w jedno ogniwo........
Kamiński pojął w czym rzecz i zaczyna się odcinać od tej WATACHY ..którą
rzeczywiście należałoby WYBIĆ CO CO JEDNEGO........
MARIONETKOWY Prezio Kaczyński chyba już teraz rozumie ,że jest NARZĘDZIEM w ręku
swojego "brata" ......a Jarek...... znowu "wystawił" braciszka na Światowe
pośmiewisko...już nie tylko Europejskie.....
Kto na Świecie będzie wiedział,że "spot orędziowy" zrobiony został przez
Kurskiego........ jak Prezydent RP dał do tego "spotu" swoją twarz , która jak
by nie patrzeć jest "twarzą" POLSKI....
WSTYD....WIELKI WSTYD,ŻE MAMY TAKIEGO PREZYDENTA........MARIONETKĘ.....
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Sadzenie rozy
Witam na forum Gazety!
Sadząc róże z pojemnika nic nie ucinamy, wart jednak usunąć paki i kwiaty.
Poniżej krotko jak sadzić róże. Dodam jeszcze, że obecnie ziemia jest jak
pieprz i warto dzień przed sadzeniem wykopać duży dołek i wlewać do nie go wodę
wiele razy tak aby grunt wokół był jak najlepiej nasączony.
Nie kupujmy kota, tylko różę
Najważniejszą sprawą jest nabycie zdrowych i dobrze rozwiniętych roślin.
Wybieramy dorodne, prawidłowo rozrośnięte krzewy, których korona składa się z
kilku młodych zielonych pędów, a na nich widoczne są dobrze wykształcone pąki.
Krzewy powinny być młode (stare źle się przyjmują), co łatwo stwierdzić po
braku grubych, pokrytych ciemną korą gałązek. Te sprzedawane w plastikowych
workach czasami, z powodu zbyt wysokiej temperatury, zaczynają puszczać
jasnozielone pędy jeszcze w sklepie - takich róż nie należy kupować. Baczną
uwagę zwróćmy na korzenie, które powinny być długie na około 20 cm, mocno
rozgałęzione i, co najważniejsze, wilgotne.
Jak wszystkie krzewy i drzewa sprzedawane z gołym korzeniem, tak i róże są
wrażliwe na przesuszenie korzeni, po kupieniu należy więc jak najszybciej je
posadzić. Aby korzenie dłużej utrzymywały wilgoć, krzewy często pakuje się do
plastikowych woreczków. Coraz częściej też sprzedawane są w opakowaniach i z
korzeniami umieszczonymi w wilgotnym torfie. Aby ochronić róże przed utratą
wody, ich pędy pokrywa się woskiem. Tak zabezpieczone można bez obawy
przechowywać w chłodnej miejscu nawet przez 2-3 tygodnie. Przed sadzeniem nie
usuwamy warstwy wosku, a jedynie zanurzamy krzewy na kilka godzin w wodzie.
Miejsce to połowa sukcesu
Róże są roślinami wrażliwymi i miejsce dla nich w ogrodzie nie może być
przypadkowe. Najlepiej gdy rosną w miejscach dość słonecznych, osłoniętych od
silnych wiatrów. Mimo że róże w większości są szczepione na gatunkach dzikich i
bardzo odpornych, muszą być uprawiane na glebie lekkiej, żyznej, o odczynie
lekko kwaśnym. Chociaż ich dzikie krewniaczki rosną niemal wszędzie, nawet na
wydmach nadmorskich, to gatunków szlachetnych nie należy sadzić na jałowych
piaskach i ciężkich, wilgotnych glebach gliniastych.
Róż nie powinno się uprawiać w tym samym miejscu dłużej niż 8-15 lat (zależnie
od rodzaju gleby). Po tym czasie rabatę obsadzamy innymi roślinami. Ponownie w
tym samym miejscu róże możemy posadzić dopiero po 5 latach.
Trudna sztuka sadzenia
Róże są krzewami o głębokim systemie korzeniowym, dlatego przed posadzeniem
rabat€ dokładnie przekopujemy, co najmniej na głębokość 60 cm, oraz wzbogacamy
przeznaczonym dla nich podłożem. Krzewy zamaczamy w wodzie (całe lub tylko
korzenie) z dodatkiem fungicydów, takich jak np. Kaptan czy Dithane. Kąpiel
powinna trwać co najmniej 10 godzin. Bezpośrednio przed posadzeniem obcinamy
ostrym i czystym sekatorem zbyt długie, martwe i połamane korzenie oraz
wyciągnięte pędy. Przy jesiennym sadzeniu pędów nie musimy mocno skracać;
robimy to tylko wtedy, gdy przeszkadzają.
Niskie odmiany sadzimy w odstępach co pół metra. Róże wielkokwiatowe możemy
posadzić bliżej siebie, jednak pamiętajmy, że dorosłe, zbyt zagęszczone krzewy
na dużej rabacie są trudne do pielęgnacji - łatwo wówczas o poranienie rąk
kolcami.
Na mocno nasłonecznionych rabatach podłoże wokół świeżo posadzonych krzewów
należy okryć gałązkami iglaków (w żadnym wypadki suchymi liśćmi!). Dzięki temu
na przedwiośniu ziemia nie będzie zbytnio się nagrzewała w słoneczne dni i róże
nie zaczną za wcześnie wegetacji.
Krzewy te nie są roślinami trwałymi; po kilku lub kilkunastu latach zaczynają
chorować i słabo kwitną. Nie pozostaje nam wówczas nic innego jak wyrzucić je i
zastąpić nowymi.
Powodzenia,
Jerzy Woźniak Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Proszę o pomoc Piesek York 9 tygodni
kopia tekstu ze strony <a href="http://www.sharpei-world.pl" targe
OBJAWY I PRZEBIEG
Kaszel kenelowy to choroba górnych dróg oddechowych. W okresie wylęgania choroby
zwierzę gorączkuje, jest apatyczne; nie ma ochoty na spacer, niczym się nie
cieszy. Potem pojawiają się kłopoty z oddychaniem. Pies kaszle - mogą to być
napady, nasilające się przy wysiłku lub przy zmianach temperatury - na przykład
po wyjściu z domu czy po powrocie ze spaceru.
Chory pies charczy, jakby chciał wykrztusić coś, co stanęło mu w gardle. Czasem
kicha; cieknie mu z nosa wydzielina - na początku choroby przezroczysta i
wodnista, z czasem - ropna. Traci apetyt.
Jeśli choroba ma przebieg łagodny, w niewielkim stopniu wpływa na zachowanie
psa; poza spadkiem apetytu możemy niczego nie zauważyć. Natomiast choroba
przebiegająca ostro może prowadzić nawet do skrajnego wyczerpania. Zwierzę nie
podnosi się i nie chce jeść. Konieczne jest wtedy podawanie mu przez lekarza
dożylnie lub podskórnie płynów nawadniających, a także karmienie go na siłę (np.
przez sondę) płynnym, łatwym do przełykania pokarmem.
W skrajnej postaci choroba może skończyć się śmiercią. Psy młode, stare i
cierpiące na inne choroby są najbardziej zagrożone, ale zdarza się, że i dorosły
pies, będący okazem zdrowia, również przechodzi ją bardzo ciężko.
Przy łagodnym przebiegu choroby - czasami nawet bez leczenia - kaszel i
wydzielina zmniejszają się po mniej więcej dziesięciu dniach od wystąpienia
pierwszych objawów, ale jeszcze kilkanaście dni mogą utrzymywać się kłopoty z
oddychaniem i napady kaszlu o różnym nasileniu. Znacznie rzadziej występuje
komplikacja w postaci nieodwracalnej chronicznej niewydolności układu
oddechowego. Nawet łagodnie przebiegającej chorobie może towarzyszyć spadek
odporności na wysiłek, trwający około dwóch tygodni.
PRZYCZYNY
Kaszel kenelowy to infekcyjne zapalenie noso-tchawicy i oskrzeli, spowodowane
przez bakterie lub wirusy. Zarówno wirus, jak bakteria może działać
samodzielnie, ale często się zdarza, że wirus atakuje pierwszy, torując drogę
bakteriom. Wówczas choroba przebiega ostrzej, trwa dłużej i grozi poważniejszymi
konsekwencjami - aż do śmierci zwierzęcia włącznie.
Jest to choroba zakaźna - bardzo łatwo się przenosi. Do zakażenia może dojść w
wyniku kontaktów bezpośrednich, przez wysięk z nosa czy wydzielinę oskrzelową,
wydalaną podczas kaszlu i kichania. Niektóre wirusy utrzymują się w wydzielinie
wyleczonego psa jeszcze przez wiele dni po chorobie.
Kiedy zarazki pojawią się w gromadzie psów, można przewidywać, że w ciągu kilku
dni prawie wszystkie zwierzęta zachorują - stąd pochodzi nazwa choroby. Ale
również pies żyjący pojedynczo w domu swego pana ma wiele okazji do zetknięcia
się z zarazkami: na spacerze, podczas wizyty u lekarza, pobytu u znajomych,
którym powierzyliśmy go na weekend lub na wakacje; na wystawie psów, w szkole
tresury, na zawodach... We wszystkich tych miejscach, nawet przy krótkotrwałym
spotkaniu, powstaje możliwość przeniesienia choroby. Badania wykazały, że 17
proc. psów żyjących w pojedynkę posiadało specyficzne antyciała - co znaczy, że
musiały się zetknąć z wirusem; wskaźnik ten w schroniskach osiągał 100 proc.
LECZENIE
Polega na podaniu antybiotyków i środków bakteriobójczych działających na drogi
oddechowe. Antybiotyki niszczą bakterie, ale nie działają na wirusy; zmniejszają
więc tylko nasilenie choroby i możliwość powikłań. Środki przeciwkaszlowe są
wskazane wtedy, gdy chore zwierzę jest zmęczone kaszlem; właściciele proszą o
nie często, sami wyczerpani niedostatkiem snu z powodu nocnego kaszlu psa.
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: bylam dzis pierwszy raz u ginekologa
Gdzieś w dalszych postach zarzucasz mi idiotyzm....
Wobec tego trudno mi zdefiniować stan, który dotyka Ciebie. Uważam,
że pacjenci (a szczególnie widać to na tym forum) wielokrotnie są
przewrażliwieni na swoim punkcie i nie bardzo rozumieją, że
medycyna, którą znają z internetu nijak się ma do tego, co dzieje
się w gabinecie. Lekarz jest w stanie o wiele więcej powiedzieć o
Tobie patrząc i rozmawiając z Tobą, niż badając Cię wnikliwie
wykorzystując do tego różne otwory Twojego ciała.
Pacjent polski ma to do siebie, że wchodząc do gabinetu od razu
przyjmuje postawę "ja muszę to dostać". I wcale nie jest tak, że nie
dostaje. Tylko czasem sam o tym nie wie.
Uważam, że badanie ginekologiczne jest na tyle intymnym i
specyficznym przeżyciem, że może warto na pierwszej wizycie odpuścić
młodej pacjentce. Może Tobie wisi, czy jakiś obcy facet Cię maca czy
też nie - mnie to nie obchodzi. Ale zazwyczaj młoda dziewczyna,
która nie współżyje jest zupełnie inaczej nastawiona do tego, że
będzie ją nagle oglądał i dotykał obcy mężczyzna.
Zawód lekarza to jedyny zawód w którym tak głęboko wkracza się
przestrzeń życiową obcych ludzi. Wielu lekarzy, szczególnie
ginekologów, rozumie obawy i skrępowanie młodych dziewczyn. W
związku z tym podejmuje się wnikliwego badania nie na pierwszej, a
na kolejnej wizycie, pierwszą pozostawiając jakby na oswojenie się.
Jeśli już mówimy o konowalstwie - Ty byłabyś konowałem z pierwszego
szeregu. A wiesz czemu? Bo wszystkich mierzysz jedną miarką. Jak
Ty "lubisz" badanie ginekologiczne, to myślisz, że wszystkie
kobiety - stare, młode, dziewice, nie-dziewice też lubią takie
badanie. I najlepiej położyć wszystkie na taśmociąg i badać po
kolei....To jest jakieś chore.
Gdy autorka wątku weszła do gabinetu, mogła przedstawiać różne
reakcje - nie opisuje ich. Nie pisze nawet ile ma lat. Może jest 16-
latką, której bardzo trzęsły się ręce i której lekarz, ze względu na
jej stan psychiczny, po prostu nie chciał dotykać zbyt intensywnie.
Może wolał poczekać do następnego razu. Skąd możesz to wiedzieć i na
jakiej podstawie oceniasz jego kompetencje?
To różni pacjentów od lekarzy - pacjenci po prostu mało widzą, ale
baaaardzo dużo "wiedzą".
Na przyszłość - pacjent to jednostka indywidualna, traktujmy go
wobec tego jak jednostkę indywidualną, a nie jak jednostkę "Yanga".
Nie wykluczam oczywiście zaniedbania, ale nigdy w życiu nie posunę
się do tego, żeby komuś wytykać błąd, jeśli nie byłam świadkiem
opisywanej sytuacji. Nie cechuje mnie zatem idiotyzm, tylko
obiektywizm...I zdrowy realizm. Ciebie za to cechuje zdecydowanie co
innego.
A propo wad anatomicznych: diagnostykę i leczenie niepłodności
rozpoczyna się w pewnych określonych okolicznościach. Poczytaj,
zanim jeszcze raz będziesz wypisywać tutaj bzdury.... Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Prostytutka
ha-jo napisał:
>
> no to moze ja teraz do tablicy
> nO NIEZLE NIEKTORE LASKI ZEBYTAK W pOLSCE BYLO ? a ILE BIORA DZIWKI NIEMIECKI ZA KLASYK I ORALA?
> mieszkam w raju prostytutek, w hamburgu.jest tu taka fajna dzielnica, st.
> pauli, ale co bardziej zorientowany facet umawia sie przez internet.kazda
> szanaujaca sie dziwka ma tu swoja stronke, lub przynajmniej zostawione dane w
> jakims portalu.klikasz na taki portalik, i wybierasz, a wybor....czego dusza
> zapragnie, grube, chude, cudowne, stare, mlode, modelki, barbi, ochydne.przy
> kazdej masz jakies zdjecia, telefon, albo mejl, co panienka lubi, i co robi,
> za ile, ewentualnie cena telefonicznie.wszystko fajniutko, dyskretnie.i albo
> lecisz do niej do chaty, albo ona do ciebie.
> w sumie teraz to uzywam ten service rzadziej, ale podczas studiow...uhuhu.
> a laski bralem takie, jakby je kto dopiero co sciagnal z wybiegu dla
> modelek.jak ktora byla swietna to sie ja bralo regularnie, np. raz w tygodniu
> przez dluzszy czas.tak ze czasami czlowiek sie nawet zaprzyjaznial, tym
> bardziej ze mialem szczescie do tych bardziej intersujacych.mialem kiedys
> nawet studentke medycyny, najpiekniejsza lala, jaka kiedykolwiek widzialem w
> zyciu.wspaniala kobieta, z klasa.kiedys nawet przedstawilem ja swojej
> rodzinie, jak do mnie przyjechala, niby ze moja dziewczyna.po tych eskapadach
> w czasie studiow dzisiaj juz nie slinie sie na zadna dupencje w pracy, czy
> gdzies na ulicy, bo po prostu dziedzine przetransformowalem.
> w polsce jeszcze nigdy nie korzystalem, choc raz czy dwa tez probowalem cos
> zbnalezc w w-wie, przez internet, ale zawsze jakies zapite mordy byly, a wybor
> jak kot naplakal, a zeby leciec gdzies do agencji, to raczej nie w moim stylu,
> tym bardziej zamawiac kota w worku.
> z drugiej strony tu prostytucja jest zalegalizowana, dziwki maja nawet
> zagwarantowana opieke zdrowotna, mnostwo badan za friko, i mam jakos wrazenie,
> ze te najlepsze z polski, i nnych krajow tez wlasnie tu laduja.ostatnio
> przykladowo zabawilem tydzien w offenbach, w sprawach zawodowych, i przez ten
> czas zabawilem sie z trzema kociakami.
>
> www.prostituierte.de/display.php?id=verena_l
> www.prostituierte.de/display.php?id=bella_l
> www.prostituierte.de/display.php?id=sina_l
> ale od trzydziechy to juz koniec zabawy.
>
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Szpilman w sosnowieckich centrach handlowych
Szpilman w sosnowieckich centrach handlowych
Dokładnie to było tak...
Władysław Szpilman urodził się w Sosnowcu dokładnie w dniu 5 grudnia 1911 r.
Był najstarszy z czworga rodzeństwa. Brat Henryk również zapowiadał się na
muzyka, siostry Regina (studiowała prawo na UJ, aplikację robiła już w
Warszawie) i Halina, były najmłodsze. Ale, choć Władysława wysłano do,
leżącej kilka domów dalej na Targowej, Szkoły Męskiej Handlowej (tzw.
gimnazjum Płockiego), jego powołaniem od najmłodszych lat zdawała się być
muzyka. W archiwum sosnowieckiego liceum im. S. Staszica znajduje się
informacja o uczącym się tam przed wojną Henryku. Jego nazwisko nie figuruje
jednak w spisie absolwentów, zamieszczanym w wydawanych po wojnie przez
szkołę jubileuszowych publikacjach. Odszedł ze szkoły w 1934 roku.
Władysław Szpilman wyrósł w domu o tradycjach muzycznych. Już samo
nazwisko „Szpilman” oznacza po niemiecku i w jidysz grajka, muzykanta. Jego
ojciec i stryj, pochodzący z Ostrowca Świętokrzyskiego, byli znakomitymi
skrzypkami. Ojciec grał w orkiestrze zespołu operowego, działającego przy
katowickim Teatrze Polskim. Matka uczyła gry na fortepianie. Ona też była
jego pierwszą nauczycielką muzyki. Jak podają źródła Szpilman już jako
czterolatek uwielbiał grę na fortepianie. Nawet po pierwszym przeczytaniu nut
bezbłędnie odgrywał melodię. Szpilman spędził w Sosnowcu wraz z rodzicami i
rodzeństwem dzieciństwo i młodość i jak potwierdza to jego małżonka Halina,
okres ten dobrze zapisał się w jego pamięci, jako jeden z najlepszych w
życiu. Choć Szpilman już w wieku 17 lat po raz pierwszy wyjechał z Sosnowca
by pobierać lekcję fortepianu u Józefa Śmidowicza i Aleksandra
Michałowskiego, uczniów Franciszka Liszta w Warszawie i Berlinie, to
ostatecznie rodzina wyprowadziła się z Sosnowca do Warszawy dopiero w 1935
roku, kiedy Władysław Szpilman dostał pracę w Polskim Radiu.
Wojnę przeżył dzięki żydowskiemu policjantowi, który cofnął Go z transportu
do obozu koncentracyjnego w Treblince oraz Polakom, którzy pomagali Mu
przetrwać, a także niemieckiemu oficerowi, który opiekował się nim po
Powstaniu Warszawskim. Po wojnie wrócił do Polskiego Radia gdzie pracował
jako pianista i kierownik działu muzyki rozrywkowej aż do roku 1963. Wtedy to
porzucił tę pracę, by poświęcić się działalności koncertowej w zorganizowanym
wspólnie z Bronisławem Gimplem i Tadeuszem Wrońskim Kwintecie Warszawskim, z
którym wystąpił ponad dwa tysiące razy w salach koncertowych całego świata.
Jednak Szpilman największą sławę zdobył jako kompozytor piosenek. W sumie
stworzył ich około pięciuset, z czego sto pięćdziesiąt stało się prawdziwymi
przebojami, a wiele z nich cieszy się popularnością do dziś. Najsłynniejsze z
nich to: Nie ma szczęścia bez miłości, Straciłam serce twe, Czerwony autobus,
Nie wierzę piosence, Jak młode Stare miasto, Piosenka mariensztacka, Pójdę na
Stare Miasto, W małym kinie, Tych lat nie odda nikt, Zakochani są wśród nas,
Jutro będzie dobry dzień i wiele innych. W latach pięćdziesiątych napisał też
około 40 piosenek dla dzieci, za co został uhonorowany nagrodą Polskiego
Związku Kompozytorów w roku 1955. Jego autorstwa jest sygnał muzyczny
Polskiej Kroniki Filmowej. Był jednym z pomysłodawców Międzynarodowego
Festiwalu Piosenki w Sopocie i organizatorem pierwszej z corocznych imprez
festiwalowych. Zmarł 6 lipca 2000 roku w Warszawie. Został pochowany na
Cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach.
Piotr Dudała
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: KWIETNIOWE DZIECIAKI 2003
Witam drogie kobiety i kwietniaki....no więc po pierwsze nie było mnie...byłam
na zasłużonych wakacjach, tzn, tak jak sobie obiecałam - pojechałam z
małżonkiem i najważniejszym członkiem mojej rodziny do Niemiec, do rodzinki.
Kajko zniósł podróż super...czasami marudził, ale generalnie oki. Było mu
super, bo to rodzina, która ma częsty kontakt z dziećmi, więc poświęcała
juniorowi dużo czasu...po pierwsze kuzynka jest przedszkolanką i byłyśmy u niej
w przedszkolu...chodzą tam dzieci od 1,5 roku, czyli takie jak nasze, do około
4 lat. To jest przedszkole prywatne – po prostu czad! Jedna sala taka jak zig
zag, cała w drabinkach, matach, ściance do wspinania itp...druga sala do
majsterkowania..młoteczki, kasztany, plasteliny i wszystko co dusza
zapragnie...trzecia sala tylko do budowania z klocków, specjalnie w tym celu
przygotowana...następna z wielkimi tablicami do malowania i
rysowania...następna z wielkim materacem i takimi firankami z kolorowej organzy
nad nim, do czytania bajek i jeszcze chyba ze trzy sale, ale nie pamiętam która
do czego...Mój mąż był tak podniecony tym przedszkolem, że biegał z aparatem i
zdjęcia robił (jak chcecie to wam podeśl4e jakieś) Kajko oczywiście też biegał
po całym przedszkolu...a i na dodatek atmosfera iście domowa...nie ma tak, że
wszystko pod kątem prostym poustawiane na półkach, grzecznie i ładnie, tylko
tak normalnie, a wszystko na pólkach tak, jak sie dzieciom uda
poukładać...dziewczyny - przedszkolanki na podłodze z dzieciakami się turlają i
widać, że praca z tymi maluchami sprawia im frajdę. No. Ja bym chciała posłać
do takiego przedszkola Kajtka...nawet teraz mimo, ze ma super nianie, ale
widzialam, jak te dzieci tam sie super czują i ekstra rozwijają.
Wróciłam w poniedziałek wieczorem...zanim zdążyłam poprać ciuchy to okazało
się, że w środe zaczynają mi wymieniać okna...i mam w domu syf..siedze u mamy z
Kajkiem...ale co gorsza - przecięli mi kabel z internetu...no więc nie mam
internetu....do pracy nie chodze, bo jak skończyłam tą aplikację, to teraz
czekam na etat...juz wiem, że od 15 grudnia idę do pracy...ale w prokuraturze,
to komputerów nie ma, a co dopiero internetu...więc trochę będę miała na razie
problem....to tak w skrócie...
Wiatm, małą Zuzinkę nową, też z 9 kwietnia...to już z tego dnia jest nas 4,
tak? Witam więc Zuzinkę i mamunie Zuzuni...no i oczywiście wszystkie "stare"
młode mamy...no właściwie chyba od tego powinnam zacząć....
Starałam się przeczytać wszystkie posty od czasu kiedy mnie nie było....no i
przeczytałam, ale wszystko mi się pomieszało....
Na razie jestem na etapie, że podsumowywujemy juniorów:
Kajko, ur. 9.04.2003 godzina 11:12 3650 g i 53 cm
pierwszy ząbek - 5 miesięcy, aktualnie ma nadal osiem całych zębów i 8
wschodzących
pierwszy raz usiadł samodzilnie jak mial 9 miesięcy, ale za to raczkował jak
miał 8 miesięcy (cos mu się kolejność pomieszła)
pierwszy samodzilny kroczek dokładnie w urodzinki, puścił sie i przeszedł
jakies 3 metry...
pierwsze słowo tata...zaraz potem "kurde"...mama późno,...w ogóle późno to było
gdzieś chyba z rok okolo miał, no ale jak już poszło to mówienie, to na całego..
ulubione potrawy to pomidory, mięso i wszystko co kwaśne, łącznie z
cytryną...no i najchętniej to by chciał coca cole....
nie umie nadal usypiac sam...najchętniej noszony...ja od 2 tygodni walczę, aby
go nauczyć zasypiania samemu...
coś jeszcze????
Kurcze, jak mam nadrobić ten czas??? połąpać się w wątkach???
No nic, po proszeczku jakoś będzie...
Całusy dla Was wszystkich!
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Kolejna parodia naszej-klasy
On 14 Sty, 20:32, Katarzyna Tkaczyk wrote:
| Eeetam;-) One już dały znak, że obserwują dyskusję;p Ale widać
| prowadzę ją z rzeczywiście kontrowersyjnym człowiekiem, skoro nie mają
| ochoty się w nią włączyć:]
Jako kobieta obserwująca dyskusję, poczułam się przywołana do tablicy,
:)
Jest mi miło, ale pisząc to, nie miałam na celu zdyscyplinowanie
kogokolwiek.
podczytująca grupę od dwóch lat, pisząca na grupy dyskusyjne od 5-ciu
lat, firmująca się jak widać swoim własnym imieniem i nazwiskiem. Jak
ktoś się uprze znajdzie mój numer telefonu w archiwach, moje zdjęcia
gdzieś tam też.
Jest mnóstwo osób, które występują jawnie w necie;p
Niektóre dobrowolnie, a niektóre z powodów zawodowych:]
I nie jest to powód, by oceniać ich decyzję - jako dobrą czy złą. Ot,
był to ich samodzielny wybór:]
Ale też nic nie uprawnia ich do deprymowania, czy wręcz do
dyskredytowania, osób korzystających z anonimowości.
Nigdy nie miałam z tego powodu problemów, a też
niejednej osobie zalazłam za skórę i niejedna osoba chcialaby mnie
przekręcić przez maszynkę do mielenia mięsa.
Ech i również nikt nie powielił Twojego "nicka";p
A mnie to spotkało:( chociaż netykieta to potępia.
BTW Na "Allegro" to nie ja, nie opiniowałam żadnych kosmetyków i nie
grywam w szachy;p
W Naszej Klasie również
podaję swoje dane, jak miliony innych ludzi, żeby można mnie było
znaleźć. Nie wiem co może mi się stać gdy ktoś pozna mój numer gg i nr
mojego telefonu. IMHO takie obawy to rzeczywiście lakka paranoja.
Fajnie, że część moich starych znajomych również się nie boi, bo milo
jest sobie zobaczyć jak zmieniliśmy się po latach :)
Jasne, że to miło odświeżyć swoje "stare" "młode" lata:)
Tylko będąc wewnątrz NK zauważyłam, że te dane, które kieruje się do
określonej grupy osób i gdy jest się z potwierdzoną wiarygodnością,
stają się dostępne dla każdego, kto przekroczy rejestrację w NK.
Ba, można te dane zdobyć a samemu pozostać w dalszym ciągu anonimowym,
choćby przez "stworzenie" klasy, której nie było w rzeczywistości
(przynajmniej tak było na początku działania NK).
A zakładając, że jakąś tam klasę każdy kończył - to okazuje się, że
nagle net robi się jawny;p
I przyznasz, że ten fakt doskonale pasuje do pl.listserv.chomor-l;)
I jak ma się do tej mojej wypowiedzi ww. Mars i Wenus panie Michal AKA Miki?
Można rozmawiać pokojowo?
:)
Ab ovo
Przedmiotem sporu jest twierdzenie, że podawanie w necie swoich danych
osobowych nie skutkuje negatywnymi zachowaniami w życiu realnym. I
jako dowód prawdziwości tego twierdzenia, było przedstawienie
dotychczasowego 10 letniego a bezkonfliktowego doświadczenia
usenetowca.
Ja prawdziwość tego twierdzenia podważyłam wiedzą kiedyś uzyskaną od
innego usenetowca, że jego dane były wykorzystane do nachodzenia jego
miru domowego w sprawie nierozwiązanych problemów w necie.
Widząc niepodporządkowanie się niektórych nicków do zasad
obowiązujących w necie, wspomniałam też o takich osobach, których
działania są nieprzewidywalne.
Ot i wszystko;p
Ale dyskusja nabrała ostrości, bo i tu spotkałam się z indywidualnym
przypisaniem znaczenia poszczególnym słowom, braku znajomości ich
kwalifikacji (pozytywne, negatywne) oraz nieznajomością uczuć, jakie z
sobą wnoszą.
Ale to jest problem występujący w całym necie i właściwie nadaje się
do badań socjologicznych;p
Natomiast dzisiejsza lektura wiadomości, dała potwierdzenie na te moje
zastrzeżenia
http://wiadomosci.onet.pl/1674141,11,item.html
[quote]Będzie kontrola serwisu nasza-klasa
"Gazeta Wyborcza": Zaalarmowany skargami Generalny Inspektor Ochrony
Danych Osobowych wszczyna kontrolę serwisu Nasza-klasa.pl, w którym
szczegółowe informacje o sobie zamieściło już 6 milionów Polaków
Na urzędnikach robi też wrażenie wielkość zbioru danych Naszej- klasy
- to jedna z największych baz w Polsce, której bezpieczeństwa ma
strzec prywatna firma. Kolejne osoby uświadamiają sobie, jakie
zagrożenie niesie beztroskie opowiadanie o swoim prywatnym życiu na
forum 6 milionów użytkowników. Ludzie piszą o tym w blogach i w
listach do prasy. ... [/quote]
Polecam podwątek http://wiadomosci.onet.pl/1,15,11,39273985,106787327,4439804,0,forum....
, gdzie poruszany jest problem umieszczania danych bez zgody
zainteresowanego.
Moje stanowisko w tej sprawie zwirtualizowałabym w ten sposób:
Chcesz chodzić wieczorami przez parki i inne ustronne miejsca, to
chodź. Ale wiedz, że nie zawsze jest bezpiecznie. I nie dziw się, że
są osoby, które nawet nadkładają drogi, by uniknąć nieprzyjemnych
sytuacji!
Tax (Ctrl + c/v)
Kolega pyta kolegę:
- I jak było po zakończeniu roku?
- Eeeee, dwa razy dostałem lanie od ojca..
- Dlaczego aż dwa ?
- Pierwszy raz jak zobaczył świadectwo, a drugi jak się połapał, że to
jego.
#
- Co to jest dziedziczność? - pyta nauczyciel ucznia.
- Dziedziczność to jest wtedy, gdy uczeń dostaje dwóję za
wypracowanie, które napisał jego ojciec.
Temat: Na koniec świata i z powrotem.(długie !!!)
http://www.glos.com/index.php?&art=48-16&enc=win&dz=gp
Nasz cykl rozpoczynamy od tramwajowej linii numer 1. Pod wieloma względami
,,jedynka'' jest wyjątkowa. To najdłuższa, licząca aż 21 kilometrów, trasa w
Poznaniu. ,,Jedynka'' jako jedyny poznański tramwaj dwukrotnie, ale różnymi
mostami przecina Wartę.
Można rzec, że jest to linia najbardziej turystyczna z wszystkich, z
wyjątkiem oczywiście linii 0 obsługiwanej przez zabytkowy tramwaj, z pokładu
którego można wyłącznie oglądać najciekawsze zakątki miasta mówi Jan Firlik,
wiceprezes MPK odpowiedzialny za komunikację tramwajową.
Trasa ,,jedynki'' oplata całe miasto. Jest to typowa linia objazdowa,
przecinająca młode, stare i te najstarsze dzielnice Poznania. ,,Jedynką''
jeżdżą kibice Lecha i pasjonaci Ogrodu Botanicznego. To linia jeżyczan i
ratajan.
Startujemy
Startujemy z Ogrodów, jednej z najbardziej zielonych pętli MPK. Istnieją
plany, żeby wybudować tam nowoczesny dworzec dla autobusów kończących swoje
trasy przy Ogrodzie Botanicznym, ale to raczej odległa wizja. Po chwili
wjeżdżamy na torowisko, którego początki sięgają roku 1926. Wcześniej (od
roku 1897) trasa tramwaju elektrycznego kończyła się tuż za ulicą Kościelną
przy ówczesnej Fabryce Milcha (tereny dzisiejszej Wiepofamy).
Jesteśmy na ulicy Dąbrowskiego i zaczynamy się denerwować. Już od ulicy
Polnej tramwaj grzęźnie w samochodowych korkach. Posuwamy się w ślimaczym
tempie, razem kolumną aut.
Dopiero minąwszy ulicę Kościelną, sytuacja się poprawia. Docieramy do
,,ulubionego'' skrzyżowania poznańskich motorniczych mostu Teatralnego.
Warto wiedzieć, że właśnie w tym miejscu splatają się trasy 12 z 16
poznańskich ,,bimb''. Tramwaj pojawia się na ,,teatralce'' średnio co 16
sekund. Dlatego jeśli tutaj dojdzie do awarii lub nie daj Boże wykolejenia,
sypią się wszystkie rozkłady jazdy.
Na szczęście udało nam się szybko przemknąć pod gmach Opery. Latem po prawej
stronie roztacza się piękny widok podświetlonej fontanny.. Przed nami
Okrąglak. Jedni uznają wybudowany w latach 1949-55 charakterystyczny budynek
za koszmarek budownictwa socjalistycznego, drudzy nie wyobrażają sobie bez
niego pejzażu miasta. Docieramy na plac najwybitniejszego prezydenta
stołecznego miasta Poznania Cyryla Ratajskiego. Wystarczy wyjrzeć przez
okno, żeby zobaczyć co oznacza termin ,,rewitalizacja'' miejskich kamienic.
Zamiast szarych, odrapanych, brudnych elewacji, uderzają ciepłymi kolorami
odnowione kamienice.
Zapraszamy na Śródkę
Przed nami przycupnięty u stóp góry Przemysła plac Wielkopolski z
nieodłącznymi straganami. Za moment naszą uwagę zwraca rozpoczęta odbudowa
murów miejskich przy ulicy Wronieckiej. Północne sąsiedztwo Starego Rynku
nie należy do najpiękniejszych. Właściwie nie ma się czym chwalić. No, ale
dotarliśmy na Garbary, ostatni przed Śródką główny węzeł przesiadkowy.
Właśnie na rondzie Śródka proponujemy przystanek i spacer. Warto przejść się
jedną z najstarszych, a dzisiaj pozostającą na uboczu dzielnicą Poznania.
Ale wciąż urzeka dawny układ urbanistyczny z centralnie położonym rynkiem,
kościołami i domami z końca XIX wieku. Idąc ulicą Ostrówek w kierunku Warty
nagle trakt urywa się, jakby ucięty nożem. Wyraźnie widać, że kiedyś Śródka
stanowiła jeden organizm z Ostrowem Tumskim. Jednak dzisiaj po moście
Cybińskim nie ma śladu.
Na koniec świata
Wracamy do ,,bimby''. Kolejny przystanek, do wyjścia przeciskają się młodzi
ludzie. To znak, że minęliśmy już jeden z najbardziej malowniczych widoków
Poznania. Każdy kto widział Maltę, musi się z tym zgodzić.
Dotarliśmy pod Politechnikę Poznańską. Już za dwa-trzy lata studenci nie
będą musieli nadrabiać drogi przez Śródkę jadąc na uczelnię. Przez nowy most
Świętego Rocha pobiegnie sprzed Kupca Poznańskiego nowa linia tramwajowa.
Skręcamy w lewo na najbardziej dziki odcinek trasy. Jadąc ,,trasą kórnicką''
po zmroku można odnieść wrażenie, że zmierzamy na koniec świata. Po chwili
złudzenie mija. Przenosimy się w lata 70., wystarczy zadrzeć głowę do góry i
zobaczyć betonowe świadectwo epoki boomu wielkiej płyty. Jesteśmy na osiedlu
Lecha, wchodzącym w skład czwartej pod względem wielkości Spółdzielni
Mieszkaniowej ,,Osiedle Młodych''. Tysiące poznaniaków właśnie ,,jedynką''
codziennie dojeżdża do śródmieścia.
Dopiero połowa
Jesteśmy na Górnym Tarasie Rataj, a to dopiero połowa trasy. Tramwaj mknie
przez rondo Starołękę i most Przemysława na drugą stronę rzeki. Z ulicy
Hetmańskiej można podziwiać zielone Łęgi Dębińskie. Ale to moment, bo już
jesteśmy przy ulicy Głogowskiej, a na budynkach nie spotkamy już napisu
,,Wilda pany''. Wjechaliśmy bowiem na Łazarz. Nasz tramwaj skręca w ulicę
Reymonta. Docieramy do ostatniego kluczowego węzła przesiadkowego. Z ronda
Przybyszewskiego tramwaj prosto na zachód pędzi na Junikowo. Warto spojrzeć
w prawo mijając pętlę przy ulicy Budziszyńskiej. Właśnie tutaj w przyszłości
MPK ma wybudować nową zajezdnię tramwajową. Powoli kończymy wycieczkę.
Jesteśmy na Junikowie, które jeszcze w 1940 roku było wsią w gminie
Żabikowo.
Motorniczowie generalnie lubią jeździć ,,jedynką'' mówi Andrzej Pyzik, który
wielokrotnie woził poznaniaków po tej trasie. Dlaczego? Jest to najdłuższa
linia i szybko na niej płynie czas. Nie trzeba robić tylu kółek, ile na
innych liniach. Lubię tą linię także z tego względu, że wieczorem w okolicy
ronda Żegrze można zobaczyć jedną z najpiękniejszych nocnych panoram
rozświetlonego Poznania. Gorąco na trasie ,,jedynki'' jest jedynie w dni,
kiedy swoje mecze rozgrywa poznański Lech.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Temat: sadzenie róży
Róże najlepiej sadzić jesienią oto kilka słów na ten temat. Można co prawda też
wiosna ale jak najwcześniej.
Jesień to nie tylko czas zbiorów, ale również najlepsza pora na sadzenie róż.
Róże to jedne z najbardziej lubianych krzewów ogrodowych. W sprzedaży jest tak
wiele ich odmian, że nawet najwybredniejsi nie odejdą z pustymi rękoma.
Najbardziej popularne są róże wielokwiatowe - polianty, oraz wielkokwiatowe
mieszańce herbatnie. Ostatnio na popularności zyskują też róże pienne,
doskonale wyglądające w niewielkich przydomowych ogródkach. Mimo że krzewy te
można sadzić na wiosnę, to jesienne sadzenie jest niewątpliwie najbardziej
sprzyjające ich prawidłowemu rozwojowi - ukorzeniają się jeszcze przed
nadejściem zimy i wiosną szybko podejmują wegetację.
Jesienią na rynku dostępnych jest najwięcej odmian róż - zarówno w
supermarketach, jak i w centrach ogrodniczych. Niemal wyłącznie możemy kupić je
z odkrytym systemem korzeniowym, choć ostatnio zaczynają również pojawiać się w
pojemnikach. Róże sprzedawane w taki sposób możemy sadzić właściwie przez cały
rok.
Nie kupujmy kota, tylko różę
Najważniejszą sprawą jest nabycie zdrowych i dobrze rozwiniętych roślin.
Wybieramy dorodne, prawidłowo rozrośnięte krzewy, których korona składa się z
kilku młodych zielonych pędów, a na nich widoczne są dobrze wykształcone pąki.
Krzewy powinny być młode (stare źle się przyjmują), co łatwo stwierdzić po
braku grubych, pokrytych ciemną korą gałązek. Te sprzedawane w plastikowych
workach czasami, z powodu zbyt wysokiej temperatury, zaczynają puszczać
jasnozielone pędy jeszcze w sklepie - takich róż nie należy kupować. Baczną
uwagę zwróćmy na korzenie, które powinny być długie na około 20 cm, mocno
rozgałęzione i, co najważniejsze, wilgotne.
Jak wszystkie krzewy i drzewa sprzedawane z gołym korzeniem, tak i róże są
wrażliwe na przesuszenie korzeni, po kupieniu należy więc jak najszybciej je
posadzić. Aby korzenie dłużej utrzymywały wilgoć, krzewy często pakuje się do
plastikowych woreczków. Coraz częściej też sprzedawane są w opakowaniach i z
korzeniami umieszczonymi w wilgotnym torfie. Aby ochronić róże przed utratą
wody, ich pędy pokrywa się woskiem. Tak zabezpieczone można bez obawy
przechowywać w chłodnej miejscu nawet przez 2-3 tygodnie. Przed sadzeniem nie
usuwamy warstwy wosku, a jedynie zanurzamy krzewy na kilka godzin w wodzie.
Miejsce to połowa sukcesu
Róże są roślinami wrażliwymi i miejsce dla nich w ogrodzie nie może być
przypadkowe. Najlepiej gdy rosną w miejscach dość słonecznych, osłoniętych od
silnych wiatrów. Mimo że róże w większości są szczepione na gatunkach dzikich i
bardzo odpornych, muszą być uprawiane na glebie lekkiej, żyznej, o odczynie
lekko kwaśnym. Chociaż ich dzikie krewniaczki rosną niemal wszędzie, nawet na
wydmach nadmorskich, to gatunków szlachetnych nie należy sadzić na jałowych
piaskach i ciężkich, wilgotnych glebach gliniastych.
Róż nie powinno się uprawiać w tym samym miejscu dłużej niż 8-15 lat (zależnie
od rodzaju gleby). Po tym czasie rabatę obsadzamy innymi roślinami. Ponownie w
tym samym miejscu róże możemy posadzić dopiero po 5 latach.
Trudna sztuka sadzenia
Róże są krzewami o głębokim systemie korzeniowym, dlatego przed posadzeniem
rabat€ dokładnie przekopujemy, co najmniej na głębokość 60 cm, oraz wzbogacamy
przeznaczonym dla nich podłożem. Krzewy zamaczamy w wodzie (całe lub tylko
korzenie) z dodatkiem fungicydów, takich jak np. Kaptan czy Dithane. Kąpiel
powinna trwać co najmniej 10 godzin. Bezpośrednio przed posadzeniem obcinamy
ostrym i czystym sekatorem zbyt długie, martwe i połamane korzenie oraz
wyciągnięte pędy. Przy jesiennym sadzeniu pędów nie musimy mocno skracać;
robimy to tylko wtedy, gdy przeszkadzają.
Niskie odmiany sadzimy w odstępach co pół metra. Róże wielkokwiatowe możemy
posadzić bliżej siebie, jednak pamiętajmy, że dorosłe, zbyt zagęszczone krzewy
na dużej rabacie są trudne do pielęgnacji - łatwo wówczas o poranienie rąk
kolcami.
Na mocno nasłonecznionych rabatach podłoże wokół świeżo posadzonych krzewów
należy okryć gałązkami iglaków (w żadnym wypadki suchymi liśćmi!). Dzięki temu
na przedwiośniu ziemia nie będzie zbytnio się nagrzewała w słoneczne dni i róże
nie zaczną za wcześnie wegetacji.
Krzewy te nie są roślinami trwałymi; po kilku lub kilkunastu latach zaczynają
chorować i słabo kwitną. Nie pozostaje nam wówczas nic innego jak wyrzucić je i
zastąpić nowymi.
1. Przygotujmy dołek około 30 cm głębokości i podobnej szerokości, tak aby
korzenie mieściły się w nim swobodnie i nie były pozaginane. Dno i boki należy
spulchnić widłami. Na ubogich glebach wykopujemy głębszy dołek i na jego dno
kładziemy trochę dobrze rozłożonego obornika, który przysypujemy ziemią.
2. Na środku dołka usypujemy kopczyk z ziemi i równomiernie rozkładamy na nim
korzenie. Krzew powinien znajdować się na takiej głębokości, aby miejsce
szczepienia było widoczne kilka centymetrów poniżej poziomu gruntu. Korzenie
obsypujemy ziemią i jednocześnie delikatnie potrząsamy krzewem, aż wypełni się
przestrzeń między korzeniami. Ziemi nie powinno się ugniatać nogami, lecz
jedynie lekko ubić ręką.
3. Różę obficie podlewamy. Gdy woda wsiąknie, uzupełniamy osiadłą ziemię.
Strumień wody nie powinien być za silny, gdyż wówczas może wymyć ziemię
spomiędzy korzeni albo znad obornika, a korzenie nie mogą mieć z nim kontaktu.
4. Aby róża nie zmarzła, usypujemy kopczyk z ziemi lub torfu, tak aby okrył
podstawy pędów. Powinien on mieć 25-30 cm wysokości, zależnie od wielkości
krzewu. Wiosną kopczyk rozgarniamy etapami, w pochmurne i wilgotne dni, ale
dopiero wtedy, gdy na pędach róż pojawią się silnie nabrzmiałe pąki. Uwaga!
Róże zbyt wcześnie odkryte często padają ofiarą przymrozków.
Jurek
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: róże
Róże to jedne z najbardziej lubianych krzewów ogrodowych. W sprzedaży jest tak
wiele ich odmian, że nawet najwybredniejsi nie odejdą z pustymi rękoma.
Najbardziej popularne są róże wielokwiatowe - polianty, oraz wielkokwiatowe
mieszańce herbatnie. Ostatnio na popularności zyskują też róże pienne,
doskonale wyglądające w niewielkich przydomowych ogródkach. Mimo że krzewy te
można sadzić na wiosnę, to jesienne sadzenie jest niewątpliwie najbardziej
sprzyjające ich prawidłowemu rozwojowi - ukorzeniają się jeszcze przed
nadejściem zimy i wiosną szybko podejmują wegetację.
Jesienią na rynku dostępnych jest najwięcej odmian róż - zarówno w
supermarketach, jak i w centrach ogrodniczych. Niemal wyłącznie możemy kupić je
z odkrytym systemem korzeniowym, choć ostatnio zaczynają również pojawiać się w
pojemnikach. Róże sprzedawane w taki sposób możemy sadzić właściwie przez cały
rok.
Nie kupujmy kota, tylko różę
Najważniejszą sprawą jest nabycie zdrowych i dobrze rozwiniętych roślin.
Wybieramy dorodne, prawidłowo rozrośnięte krzewy, których korona składa się z
kilku młodych zielonych pędów, a na nich widoczne są dobrze wykształcone pąki.
Krzewy powinny być młode (stare źle się przyjmują), co łatwo stwierdzić po
braku grubych, pokrytych ciemną korą gałązek. Te sprzedawane w plastikowych
workach czasami, z powodu zbyt wysokiej temperatury, zaczynają puszczać
jasnozielone pędy jeszcze w sklepie - takich róż nie należy kupować. Baczną
uwagę zwróćmy na korzenie, które powinny być długie na około 20 cm, mocno
rozgałęzione i, co najważniejsze, wilgotne.
Jak wszystkie krzewy i drzewa sprzedawane z gołym korzeniem, tak i róże są
wrażliwe na przesuszenie korzeni, po kupieniu należy więc jak najszybciej je
posadzić. Aby korzenie dłużej utrzymywały wilgoć, krzewy często pakuje się do
plastikowych woreczków. Coraz częściej też sprzedawane są w opakowaniach i z
korzeniami umieszczonymi w wilgotnym torfie. Aby ochronić róże przed utratą
wody, ich pędy pokrywa się woskiem. Tak zabezpieczone można bez obawy
przechowywać w chłodnej miejscu nawet przez 2-3 tygodnie. Przed sadzeniem nie
usuwamy warstwy wosku, a jedynie zanurzamy krzewy na kilka godzin w wodzie.
Miejsce to połowa sukcesu
Róże są roślinami wrażliwymi i miejsce dla nich w ogrodzie nie może być
przypadkowe. Najlepiej gdy rosną w miejscach dość słonecznych, osłoniętych od
silnych wiatrów. Mimo że róże w większości są szczepione na gatunkach dzikich i
bardzo odpornych, muszą być uprawiane na glebie lekkiej, żyznej, o odczynie
lekko kwaśnym. Chociaż ich dzikie krewniaczki rosną niemal wszędzie, nawet na
wydmach nadmorskich, to gatunków szlachetnych nie należy sadzić na jałowych
piaskach i ciężkich, wilgotnych glebach gliniastych.
Róż nie powinno się uprawiać w tym samym miejscu dłużej niż 8-15 lat (zależnie
od rodzaju gleby). Po tym czasie rabatę obsadzamy innymi roślinami. Ponownie w
tym samym miejscu róże możemy posadzić dopiero po 5 latach.
Trudna sztuka sadzenia
Róże są krzewami o głębokim systemie korzeniowym, dlatego przed posadzeniem
rabat€ dokładnie przekopujemy, co najmniej na głębokość 60 cm, oraz wzbogacamy
przeznaczonym dla nich podłożem. Krzewy zamaczamy w wodzie (całe lub tylko
korzenie) z dodatkiem fungicydów, takich jak np. Kaptan czy Dithane. Kąpiel
powinna trwać co najmniej 10 godzin. Bezpośrednio przed posadzeniem obcinamy
ostrym i czystym sekatorem zbyt długie, martwe i połamane korzenie oraz
wyciągnięte pędy. Przy jesiennym sadzeniu pędów nie musimy mocno skracać;
robimy to tylko wtedy, gdy przeszkadzają.
Niskie odmiany sadzimy w odstępach co pół metra. Róże wielkokwiatowe możemy
posadzić bliżej siebie, jednak pamiętajmy, że dorosłe, zbyt zagęszczone krzewy
na dużej rabacie są trudne do pielęgnacji - łatwo wówczas o poranienie rąk
kolcami.
Na mocno nasłonecznionych rabatach podłoże wokół świeżo posadzonych krzewów
należy okryć gałązkami iglaków (w żadnym wypadki suchymi liśćmi!). Dzięki temu
na przedwiośniu ziemia nie będzie zbytnio się nagrzewała w słoneczne dni i róże
nie zaczną za wcześnie wegetacji.
Krzewy te nie są roślinami trwałymi; po kilku lub kilkunastu latach zaczynają
chorować i słabo kwitną. Nie pozostaje nam wówczas nic innego jak wyrzucić je i
zastąpić nowymi.
sadzenie
1. Przygotujmy dołek około 30 cm głębokości i podobnej szerokości, tak aby
korzenie mieściły się w nim swobodnie i nie były pozaginane. Dno i boki należy
spulchnić widłami. Na ubogich glebach wykopujemy głębszy dołek i na jego dno
kładziemy trochę dobrze rozłożonego obornika, który przysypujemy ziemią.
2. Na środku dołka usypujemy kopczyk z ziemi i równomiernie rozkładamy na nim
korzenie. Krzew powinien znajdować się na takiej głębokości, aby miejsce
szczepienia było widoczne kilka centymetrów poniżej poziomu gruntu. Korzenie
obsypujemy ziemią i jednocześnie delikatnie potrząsamy krzewem, aż wypełni się
przestrzeń między korzeniami. Ziemi nie powinno się ugniatać nogami, lecz
jedynie lekko ubić ręką.
3. Różę obficie podlewamy. Gdy woda wsiąknie, uzupełniamy osiadłą ziemię.
Strumień wody nie powinien być za silny, gdyż wówczas może wymyć ziemię
spomiędzy korzeni albo znad obornika, a korzenie nie mogą mieć z nim kontaktu.
4. Aby róża nie zmarzła, usypujemy kopczyk z ziemi lub torfu, tak aby okrył
podstawy pędów. Powinien on mieć 25-30 cm wysokości, zależnie od wielkości
krzewu. Wiosną kopczyk rozgarniamy etapami, w pochmurne i wilgotne dni, ale
dopiero wtedy, gdy na pędach róż pojawią się silnie nabrzmiałe pąki. Uwaga!
Róże zbyt wcześnie odkryte często padają ofiarą przymrozków.
Jurek
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: psychometryczna analiza duszy
DUSZA STARA
Proszę bardzo elleshesie, teraz będzie o duszach starych
"DUSZE STARE
Na głębokich, wewnętrznych poziomach Stare Dusze widzą związki
istniejące między wszystkimi ludźmi. Instynktownie czują, że
stanowią część całości. Są w stanie uchwycić szerszy obraz i wtedy
robią co mogą aby żyć w zgodzie z tym, co czują oraz nie ranić, nie
sądzić innych. Występuje u nich potrzeba poczucia własnej
nieskazitelno-ści i utrzymanie integralności w każdej sytuacji.
Odsuwają się ód intensywnej emocjo-nalności Dusz Dojrzałych i są
bardziej obiektywne w stosunku do życiowych wyżów i niżów.
Mając za sobą sporo inkarnacji w różnorodnych kulturach i klasach o
wiele trudniej jest im znaleźć się w sytuacjach typu: właściwe –
niewłaściwe, my – oni, ten kraj czy tamten, jak to przeważnie ma
miejsce w ich otoczeniu. Widzenie całego obrazu w ten sposób
powoduje, że Dusze Stare są raczej spokojne, nastawione bardziej
pokojowo i nie rozpraszają się. U Dusz Starych przed upływem
trzydziestego piątego roku życia nie obserwuje się przejawów
percepcji odpowiadających temu poziomowi. Mogą więc one być w tym
okresie posądzone o to, że lubią tańczyć w zależności od muzyki. Po-
nieważ mają inklinacje do podążenia za swoją indywidualną,
wewnętrzną percepcją i pragnieniami mogą być ocenione jako
ekscentryczne, chociaż trzeba przyznać, że w nieszkodliwy dla nikogo
sposób.
W czasie, gdy istnieje wielka motywacja do duchowego wzrostu, znika
ona gdy za-istnieją zdarzenia polityczne czy materialne. Stare Dusze
rzadko czynią to czego nie chcą, bo wolą swoje własne
niekonwencjonalne cele, często szukają drogi najmniejszego oporu
jeśli chodzi np. o pracę, toteż większość ich energii może być
zużyta na rozwój duchowy.
Z powodu bogactwa energii gromadzonego przez wiele inkarnacji, Stare
Dusze są zazwyczaj całkowicie kompetentne w wielu sprawach,
najczęściej jednak nie wykorzy-stują posiadanych możliwości. Zwykle
wolą znaleźć pracę, która wspomaga ich osobi-stą ewolucję np.
doradztwo, uczenie, praca z ciałem, ogrodnictwo, rzemiosło – są to
ich ulubione zajęcia.
Wiele studiuje filozofię i sztukę. Jeżeli wyższe studia potrzebne są
do nauczania, szkoły mniej ortodoksyjne dają im więcej szans badania
nieznanych dziedzin we-wnętrznych i te właśnie przyciągają je
bardziej.
Luksusowy dom lub auto, stroje lub biżuteria robiące wrażenie na
innych nie nale-żą do tych, które znajdowałyby się na liście
przedmiotów, jakim przypisują wielką wa-gę lub większe
zainteresowanie. Konsekwentnie unikają również pracy od godziny
dziewiątej do siedemnastej.
Czasami są leniwe i osiąga to taki wymiar, że nie są w stanie
zapłacić bieżących ra-chunków. Bierze się to jednak stąd, że do
spraw materialnych nie przywiązują wagi. Mimo tego, Stare Dusze mają
powodzenie w sprawach materialnych, gdyż kiedy za-czynają szukać,
pojmować i stosować prawa fizyczne wszechświata, cel taki może być
osiągnięty przez nie bez najmniejszego wysiłku. Mają dwa punkty
zainteresowań – ze-wnętrzny i wewnętrzny, dlatego pociąga je tarot,
astrologia, metafizyka i wiele innych dyscyplin przychodzących wraz
z Nową Erą.
Stare Dusze interesują się wieloma religiami i naukami, ponieważ już
rozumieją ja-kie są miedzy nimi powiązania. Jednak najbardziej
pociągają je religie, które związane są z bezwarunkową miłością i z
tymi, do których przynależały w poprzednich inkarna-cjach. Ponieważ
religie są związane z prawami i rytuałami stworzonymi przez Dusze
Młode, Stare Dusze odrzucają prawie wszystko, co zostało dodane do
rdzenia religii przez Dusze Młode. Jedynie unikatowa, osobista
praktyka duchowa jest tą, której odda-ją się w pełni i w skrytości.
Stare Dusze mają wielką skłonność do agape – czyli miłości
bezinteresownej, do bardzo świadomej pracy i unikania osadzania
innych. Z tego powodu niektóre z nich są meczące i nierealne dla
Dusz Młodych, a czasami nawet dla Dusz Dojrzałych. Bywają to zwykle
esencje, które miały wiele do czynienia ze wszystkimi kwestiami
emocjonalny-mi zaś teraz przychodząc na planetę, wybrały okres pracy
nad intelektem, filozofią i rozwojem duchowym.
W wersji telewizyjnej autobiograficznej książki Shirley MacLaine
pt.: „Na krawę-dzi”, charakter Davida, który zabrał ją do Peru i
nigdy nie przestawał zachowywać się pedantycznie, był jakby
pozbawiony ciepła. David postępował dobrze ale przy użyciu minimum
uczucia, na chłodno i nie było dla niego ważne, ani konieczne
pouczanie i kierowanie Shirley przez cały czas. Robił to krótko,
niejako przy okazji, ale perfekcyjnie. Oto typowy wizerunek Duszy
Starej.
Mimo wszystko, niektóre Stare Dusze czują się nieswojo ze swoją
szorstkością lub brakiem emocjonalnego ciepła i starają się nadrobić
ten jak im się wydaje – brak, cho-ciaż czasem nie mają takiego
odczucia. W tym wypadku jednak siła esencji, która jest nastawiona
tylko na uchwycenie i zrozumienie lekcji duchowych jakie życie
niesie ze sobą, nie jest zainteresowana pomocą w nadrabianiu braku
emocji. Dla niej jest to bło-gosławieństwo a nie wada.
Podobna sytuacja wytwarza się po inkarnacjach obfitujących w dobra
materialne. Gdy esencja skompletowała Lekcje zdobywania bogactwa nie
jest zainteresowana uzy-skaniem tego samego. Wyjątek stanowią
pieniądze ubocznie ułatwiające pomoc w in-nych, nowych lekcjach.
Esencja może chcieć, by ktoś znalazł się w danej inkarnacji na dnie
nędzy do tego momentu, aż potrzebne lekcje duchowe i filozoficzne
będą przero-bione.
Czasami esencja wtrąca się i przeszkadza w dobrych zarobkach gdy
staje się oczy-wistym, że dobrobyt rozprasza i odwraca uwagę od
właściwej pracy nad sobą.
Pamiętajcie, Stare Dusze, jesteście swą esencją. Kiedy przebywacie
poza Ziemią wtenczas decydujecie i nie wybieracie sobie bogatych
rodziców, ani skłonności czy am-bicji do posiadania bogactw i
osiągania wysokich stanowisk. Problem leży w tym, że gdy pojawiacie
się na planie fizycznym wasza mała ziemska osobowość wariuje trochę
w związku z dobrami świata materialnego. Osobowość może popychać do
życia w komforcie i do osiągnięcia go, ale bez wielkiego impulsu
typu „No! Zrób to! Musisz osiągnąć sukces!”, gdyż ten impuls opóźnia
pracę Starej Duszy.
CDN. Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Tablica pamięci Szpilmana
Tablica pamięci Szpilmana
Władysław Szpilman, wybitny kompozytor i muzyk, rozsławiony przez
film "Pianista" Romana Polańskiego urodził się w Sosnowcu w dniu 5
grudnia 1911 r. Dzisiaj obchodzimy 96 rocznicę Jego urodzin. Mam
wielką, osobistą satysfakcję, że w dniu dzisiejszym, z udziałem
władz miasta Sosnowca w osobach Wiceprezydentów Zycha i Jaskierni,
odbyła się uroczystość odsłonięcia pamiątkowej tablicy na budynku
przy ul. Targowej 18, gdzie Pianista urodził się i mieszkał. Od
kliku lat prowadzę własną, jakby prywatną kampanię medialną,
zmierzającą do godnego uczczenia Szpilmana w Jego rodzinnym mieście.
Obecnie we władzach miasta Sosnowca znajduje duże zrozumienie.
Cieszę się, że wiele już zrobiono i właściwie z każdym rokiem
posuwamy się we właściwym kierunku. Wierzę, że doczekamy się też
placu im. Władysława Szpilmana w Sosnowcu. Jest ku temu sprzyjąca
atmosfera. Może już w przyszłym roku odbędą się Zagłębiowskie Dni
Kultury Żydowskiej. Wiem, że prowadzone są w tym kierunku rozmowy.
Trzymam kciuki!
Wróćmy do Szpilmana. Był najstarszy z czworga rodzeństwa. Jego
młodszy brat Henryk zapowiadał się na muzyka, siostry: Regina,
studiowała prawo na UJ, a aplikację robiła już w Warszawie) i
Halina, były najmłodsze.
Ale, choć Władysława wysłano do, leżącej kilka domów dalej na
Targowej, Szkoły Męskiej Handlowej (tzw. gimnazjum Płockiego), jego
powołaniem od najmłodszych lat zdawała się być muzyka. W archiwum
sosnowieckiego liceum im. S. Staszica znajduje się informacja o
uczącym się tam przed wojną Henryku. Jego nazwisko nie figuruje
jednak w spisie absolwentów, zamieszczanym w wydawanych po wojnie
przez szkołę jubileuszowych publikacjach. Odszedł ze szkoły w 1934
roku.
Władysław Szpilman wyrósł w domu o tradycjach muzycznych. Już samo
nazwisko „Szpilman” oznacza po niemiecku i w jidysz grajka,
muzykanta. Jego ojciec i stryj, pochodzący z Ostrowca
Świętokrzyskiego, byli znakomitymi skrzypkami. Ojciec grał w
orkiestrze zespołu operowego, działającego przy katowickim Teatrze
Polskim. Matka uczyła gry na fortepianie. Ona też była jego pierwszą
nauczycielką muzyki. Jak podają źródła Szpilman już jako czterolatek
uwielbiał grę na fortepianie. Nawet po pierwszym przeczytaniu nut
bezbłędnie odgrywał melodię. Szpilman spędził w Sosnowcu wraz z
rodzicami i rodzeństwem dzieciństwo i młodość i jak potwierdza to
jego małżonka Halina, okres ten dobrze zapisał się w jego pamięci,
jako jeden z najlepszych w życiu. Choć Szpilman już w wieku 17 lat
po raz pierwszy wyjechał z Sosnowca by pobierać lekcję fortepianu u
Józefa Śmidowicza i Aleksandra Michałowskiego, uczniów Franciszka
Liszta w Warszawie i Berlinie, to ostatecznie rodzina wyprowadziła
się z Sosnowca do Warszawy dopiero w 1935 roku, kiedy Władysław
Szpilman dostał pracę w Polskim Radiu.
Wszyscy znamy Szpilmana z filmu "Pianista" Romana Polańskiego.
Przypomnimy, że wojnę przeżył dzięki żydowskiemu policjantowi, który
cofnął Go z transportu do obozu koncentracyjnego w Treblince oraz
Polakom, którzy pomagali Mu przetrwać, a także niemieckiemu
oficerowi, który opiekował się nim po Powstaniu Warszawskim.
Po wojnie wrócił do Polskiego Radia gdzie pracował jako pianista i
kierownik działu muzyki rozrywkowej aż do roku 1963. Wtedy to
porzucił tę pracę, by poświęcić się działalności koncertowej w
zorganizowanym wspólnie z Bronisławem Gimplem i Tadeuszem Wrońskim
Kwintecie Warszawskim, z którym wystąpił ponad dwa tysiące razy w
salach koncertowych całego świata.
Jednak Szpilman największą sławę zdobył jako kompozytor piosenek. W
sumie stworzył ich około pięciuset, z czego sto pięćdziesiąt stało
się prawdziwymi przebojami, a wiele z nich cieszy się popularnością
do dziś. Najsłynniejsze z nich to: Nie ma szczęścia bez miłości,
Straciłam serce twe, Czerwony autobus, Nie wierzę piosence, Jak
młode Stare miasto, Piosenka mariensztacka, Pójdę na Stare Miasto, W
małym kinie, Tych lat nie odda nikt, Zakochani są wśród nas, Jutro
będzie dobry dzień i wiele innych. W latach pięćdziesiątych napisał
też około 40 piosenek dla dzieci, za co został uhonorowany nagrodą
Polskiego Związku Kompozytorów w roku 1955. Jego autorstwa jest
sygnał muzyczny Polskiej Kroniki Filmowej. Był jednym z
pomysłodawców Międzynarodowego Festiwalu Piosenki w Sopocie i
organizatorem pierwszej z corocznych imprez festiwalowych. Zmarł 6
lipca 2000 roku w Warszawie. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym
na warszawskich Powązkach. Jak widać z tego krótkiego CV zasługi
Szpilmana dla kultury polskiej są olbrzymie. Mimo że był Żydem, to
był polskim Żydem, żyjącym i tworzącym w Polsce. Innej ojczyzny nie
miał.
Poznałem osobiście Panią Halinę Szpilman, z którą widziałem się
dwukrotnie, kilka razy rozmawiałem z nią przez telefon. Od niej
dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy na temat jej męża, m.in. na
temat stosunku do rodzinnego miasta. Nigdy nie był zły, choć
Szpilman, go unikał ze względu na wspomnienia i ból po stracie całej
rodziny. Sosnowiec mu ją za bardzo przypominał.
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Strona 3 z 3 • Znaleziono 224 rezultatów • 1, 2, 3