Czytasz wypowiedzi znalezione dla zapytania: Starostwo Białogard
Temat: Bezrobotny czy niepracujacy?
Bezrobotny czy niepracujacy?
GW:
"Kto zbierze białogardzkie truskawki
Plantatorzy truskawek z powiatu białogardzkiego chcieliby zatrudnić Ukraińców i
Białorusinów do zbioru truskawek, bo nasi bezrobotni nie chcą pracować za 50 zł
dziennie
Rolnicy reprezentowani przez Stowarzyszenie Producentów Owoców
Jagodowych "Faworytka" martwią się, że ich truskawek nie będzie miał kto
zebrać. Sami tylko członkowie stowarzyszenia - 40 plantatorów - mają łącznie
100 ha upraw tych owoców. Na jednym hektarze powinno pracować 20 zbieraczy,
więc powiat białogardzki potrzebuje co najmniej 2 tys. osób na najbliższy sezon.
- Ukraińców i Białorusinów musieliśmy ściągać już w zeszłym roku - mówi
Zbigniew Rudziński, wiceprezes Faworytki. - Za kilogram truskawek w skupie
dostawaliśmy po 80 groszy, zbieraczom mogliśmy zapłacić tylko po złotówce za
kobiałkę (ok. 2,5 kg owoców).
Polacy chcieli zarabiać nie mniej niż 50 zł dziennie, dlatego wśród okolicznych
mieszkańców chętnych nie było. Przy zbiorze jagód, które właśnie obrodziły,
pracowało się lżej, a zarabiało więcej. Rolnicy musieli nawiązać kontakty za
wschodnią granicą i zatrudnić nielegalnie kilkuset obcokrajowców.
- Zbierali dziennie po 60 kobiałek, a najwydajniejszy Polak w tym czasie 20 -
mówi Rudziński. - Ukraińcy po dwóch dniach zarabiali u nas tyle, co u siebie w
miesiąc. Byli zadowoleni.
Nawet mimo tej pomocy zaorano 30 proc. upraw. W tym roku za kobiałkę zbieracz
może dostać 1,5 zł. Faworytka zorganizowała w styczniu spotkanie z kierownikiem
Powiatowego Urzędu Pracy w Białogardzie, żeby zorientować się, czy wśród
bezrobotnych znajdą się chętni do pracy. Usłyszeli, że takiej informacji nie
otrzymają, a załatwianie formalności w celu legalnego zatrudnienia
obcokrajowców potrwa do pięciu miesięcy i będzie kosztować 760 zł na fundusz
pracy od jednego pracownika.
- Rozesłaliśmy pisma do naszych parlamentarzystów, wojewody, marszałka i władz
samorządowych - mówi wiceprezes Stowarzyszenia. - Prosiliśmy o uproszczenie
procedur, przesunięcie terminu wpłaty. Nikt nam do dziś nie odpowiedział, a
sezon rozpoczyna się w połowie czerwca.
Stefan Strzałowski, starosta białogardzki twierdzi, że żadnego pisma nie
widział, ale wyznaczył ostatnio człowieka, który ma się w sprawie zorientować.
Wie, że zainteresowanie truskawkami wśród miejscowych jest niewielkie.
- Ktoś ogłaszał nawet z kościelnej ambony, żeby ludzie przychodzili na jego
pole, zbierali dla siebie. Chętnych nie było - mówi Strzałowski.
- Bezrobocie w powiecie białogardzkim jest katastrofalne, sięga 38 proc., ale
widocznie warunki dla rolników nie są atrakcyjne - mówi Jolanta Wertachowska,
kierownik białogardzkiego PUP. - Zresztą plantatorzy nie złożyli w urzędzie
żadnej oficjalnej oferty pracy.
Rolnicy z Faworytki znaleźli jeszcze inne rozwiązanie: planują zatrudnić przy
zbiorze truskawek bezrobotnych z Warmii i Mazur. Przypomnijmy, że od marca
truskawki zbiera w Hiszpanii grubo ponad tysiąc bezrobotnych kobiet z
Zachodniopomorskiego. Zdobycie tej pracy kosztowało je wiele wyrzeczeń."
Przeczytaj więcej odpowiedzi
Temat: Broń ATOMOWA była u nas
Broń masowego rażenia, dokładnie 178 głowic atomowych, magazynowali w swoich
bazach w okolicach Białogardu i niedaleko Bornego Sulinowa Sowieci. Takie
fakty ujawniają dziś historycy z Instytutu Pamięci Narodowej.
-To była jedna z najpilniej strzeżonych tajemnic Układu Warszawskiego. Gdyby
wtedy wybuchła wojna, głowice miały być natychmiast odpalone w kierunku
Zachodu. Odpowiedź NATO byłaby dla regionu zagładą. Północno-zachodnia
Polska zamieniłaby się w atomową pustynię.
Tajne porozumienie
Składy radzieckiej broni atomowej w Polsce powstały pod koniec lat 60.
ubiegłego wieku. Tak zakładało porozumienie moskiewskie zawarte pomiędzy
ministrami obrony narodowej PRL i ZSRR, do którego dopiero teraz dotarli
dziennikarze "Dziennika". Dokument ma w swoich archiwach Instytut Pamięci
Narodowej.
Magazyny powstały w Templewie w Lubuskiem, Brzeżnicy, 20 kilometrów od
Bornego Sulinowa i w Podborsku, niedaleko Białogardu. To Polacy sfinansowali
ich budowę, ale tylko Sowieci mieli wyłączność na użytkowanie. Obiekty były
pod ścisłą kontrolą, chronione przez najlepszych żołnierzy, niewidoczne
nawet z satelity. O tym, że na terenie Polski jest broń masowego rażenia,
wiedziało tylko 12 najwyższych rangą oficerów Ludowego Wojska Polskiego. I
Sowieci.
Założenia były takie: we wszystkich magazynach musi znajdować się 14 głowic
o mocy 500 kiloton, 35 głowic o mocy 200 kiloton, 83 głowice o mocy 10
kiloton i dwie bomby lotnicze o mocy 200 kiloton. Ponadto były 34 mniejsze
głowice, o mocy 0,5 kilotony. Wszystkie, gdyby wybuchła wojna, miały być
przekazane Polakom. I to właśnie nasze wojska miały ostrzeliwać Zachód
rakietami z głowicami atomowymi. Atak miał trwać godzinę. Radzieccy wojskowi
przewidzieli, że odwet Zachodu skierowany byłby wyłącznie na nasz teren.
Dlaczego? To byłby jedyny sposób na powstrzymanie sowieckiej inwazji.
Ludzie wiedzieli
Bunkry, po dwa w każdej bazie, powstały w ciągu niecałych trzech lat. Dziś
są to zniszczone obiekty, schowane w lesie. Byliśmy w Podborsku, kilkanaście
kilometrów od Białogardu, by na własne oczy zobaczyć, gdzie była składowana
broń atomowa. Wnętrze gigantycznych betonowych silosów jest zamknięte
wielkimi, stalowymi drzwiami o grubości co najmniej pół metra. Wokół widać
resztki płotów, schronów i muru ze strzelnicami. Dotrzeć można tu bez
problemu.
Mieszkańcy Białogardu nie reagują na te, historyczne już informacje, z
zaskoczeniem.
- Owszem, to oburzające, że żyliśmy tuż obok śmiertelnego zagrożenia, ale
tak naprawdę wszyscy w jakiś sposób podejrzewaliśmy, że Ruscy coś tam mają -
mówi Andrzej Dudzicz, miłośnik historii ziemi białogardzkiej.
Podborskie magazyny zbadał już na początku lat 90., gdy z tutejszej bazy
wyjechali ostatni Sowieci. - Zostawili po sobie potworny bałagan, zasypane
gruzem i śmieciami magazyny, zniszczone budynki. Co tam mieli, mogliśmy
tylko przypuszczać - dodaje.
A przypuszczano bardzo dużo
- Raz przysłali tu pociąg z wagonami wypełnionymi trumnami z ołowiu.
Wszystkie skierowali do Podborska. Od razu wiedzieliśmy, że musiała się tam
wydarzyć jakaś katastrofa. Ponoć był wyciek materiałów radioaktywnych
- opowiada Dudzicz.
Zaraz po opuszczeniu bazy i miasta przez Sowietów
- w Białogardzie i okolicach stacjonowało około 6 tysięcy radzieckich
żołnierzy - przejmował garaże, które użytkowali.
- Miałem licznik Geigera, który kupiłem od nich na bazarze. Bo oni wszystko
na targowisku wyprzedawali, żeby mieć pieniądze. Wziąłem więc ten licznik do
jednego z garaży i się przeraziłem. Wykryłem tam podwyższone promieniowanie
radioaktywne. Szybko ustaliłem, że swój samochód chowali tu wartownicy z...
Podborska.
Podobne opowieści słyszał Dariusz Florek, też miłośnik historii. - To było
do przewidzenia, że jeśli jest tam aż tak dużo wojsk, a sam teren jest pod
ścisłą kontrolą, to muszą mieć coś bardzo, bardzo ważnego. I
podejrzewaliśmy, że to jest broń atomowa. Później, podczas jakiegoś
spotkania nad jeziorkiem, pewien oficer radziecki, gdy już sobie zdrowo
popił, wygadał się, że pilnują magazynów atomowych.
Może i było, ale nie szkodziło
W komisji, która odbierała bazę w Podborsku od sowieckich żołnierzy, był
m.in. Franciszek Herman, dziś geodeta w starostwie powiatowym w
Białogardzie. O tamtych czasach nie chce jednak mówić. Dlaczego? - Niewiele
pamiętam - zbywa nas. - Po prostu odebraliśmy te tereny i już.
Ustaliliśmy zastępcę dowódcy polskiej jednostki wojskowej, która tam później
miała bazę. To Wiesław Zieliński, dziś szef wydziału kryzysowego w
białogardzkim starostwie. Twierdzi, że jest związany tajemnicą wojskową, z
której będzie zwolniony dopiero po śmierci. - Ale mogę was uspokoić. Gdy tam
się przenosiliśmy, zrobiliśmy szczegółowe badania. I nie wykryliśmy
podwyższonego promieniowania - mówi. - Nie cierpię na żadne choroby, włosy
mi nie wypadły, więc naprawdę, jeśli Ruscy mieli tam broń, to bardzo dobrze
zabezpieczoną.
Obecny burmistrz Białogardu Stefan Strzałkowski i starosta Krzysztof
Bagiński też słyszeli wtedy, że Sowieci trzymają broń atomową tuż za
płotem. - Dzisiejsze informacje w zasadzie potwierdzają nasze domysły.
Oczywiście, narażano nas na śmiertelne niebezpieczeństwo. Uważam jednak, że
dziś nie ma już żadnego zagrożenia - mówi burmistrz.
Jakub Roszkowski
jakub.roszkow@gk24.pl
http://www.gk24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20070209/MAGAZYN/70209011